News will be here
Bella Thorne chyba jednak nie zostanie gwiazdą porno

Pewne sprawy chyba nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Czy to w kwestii podejmowania głupich decyzji, mimo że ich konsekwencje wydają się jasne, czy społecznego ostracyzmu, jakiemu podlega każdy, kto choć odrobinę odbiega od normy. Gdy jednak zderzymy te dwie kwestie, może się okazać, że tak jedni, jak i drudzy, sami potrafią pogrążyć siebie o wiele bardziej niż ich najbardziej zażarci przeciwnicy. Bella Thorne udowodniła to ostatnio w sposób iście widowiskowy, niwecząc wielomiesięczne starania oraz – prawdopodobnie – kładąc krzyżyk na swojej karierze. I nie mam tu na myśli kariery w pornobiznesie.

Kim w ogóle jest Bella Thorne i dlaczego od kilku dni trąbi o niej cały internet?

Przyznam, że Bella Thorne to postać zupełnie mi obca. Gdyby nie IMDb, nie wiedziałbym nawet, że kiedyś widziałem ją w jakimś filmie. A widziałem i wy zapewne też, sięgając po "Opiekunkę" od Netflixa; idąc do kina na horror "Amityville: Przebudzenie" czy komedię "Rodzinne rewolucje" z Adamem Sandlerem i Drew Barrymore. Największą sławę przyniosła jej jednak rola w serialu Disneya "Taniec rządzi", gdzie grała z Zendayą, która przecież coraz lepiej radzi sobie w branży filmowej (występy w nowych odsłonach "Spider-Mana" czy głośnym serialu HBO "Euforia"). Niespełna dwudziestotrzyletnia Bella Thorne poszła jednak inną drogą.

Co prawda w ostatnich latach wystąpiła w kilku filmach, jak większość gwiazdeczek Disneya nagrała też płytę, a nawet wydała serię książek, ale kariera w dorosłym życiu chyba ją przerosła. Biorąc pod uwagę, że internetowe bazy filmowe raczej nie widzą młodej Amerykanki w nadchodzących hitach kinowych, jej myśl o spróbowaniu sił w branży pornograficznej nie wydaje się więc aż tak głupia. Myśląc o karierach filmowych, nieprzypadkowo pamiętamy o nielicznych nazwiskach, nie zaś o tabunach przegranych, którym nigdy nie było dane na dobre zaistnieć. Niektórzy powracają po latach na kilka chwil, by pokazać, jak nisko upadli, i przepaść bezpowrotnie. Thorne widzi to nieco inaczej.

Gdy w zeszłym roku zrealizowała swój reżyserski debiut ("Her & Him") we współpracy z Pornhubem, podkreślała, że wszyscy – poczynając na rodzinie i znajomych, a na menadżerach kończąc – odradzali jej ten ruch. Ona widziała w tym jednak pewne misyjne przesłanie. Debiut na OnlyFans był kolejnym krokiem w celu walki ze stygmatyzacją środowiska, choć tu już powinęła jej się noga.

Spadająca gwiazdka nie zawsze spełnia życzenia...

Bella Thorne, OnlyFans, Instagram
Fot. Bella Thorne/Instagram

Niespełna dwa tygodnie trwała kariera Belli Thorne na OnlyFans. Jeśli nie wiecie, co to za serwis, spieszę z wyjaśnieniem: to platforma, gdzie fani mogą płacić twórcom za treści. Jest w tym coś z Patronite'a czy Patreona, ale nie mówimy tu o patronacie nad twórczością, lecz płatności za elementy już tworzone. Ot, utwór lubianego przez nas muzyka, filmik alternatywnego reżysera, porady trenera personalnego, nagie zdjęcia internetowych modelek... OnlyFans nie rozgranicza tego, jakie treści publikują użytkownicy. Jeśli masz coś niematerialnego, za co ktoś chce zapłacić, droga wolna. Z jakiegoś powodu serwis ten splótł się jednak znaczeniowo z pornobiznesem. Ba, w dobie pandemicznego kryzysu już nie tylko amatorzy, którzy chcą w ten sposób dorobić, ale nawet profesjonaliści zaczęli masowo zakładać tam konta. Kilka miesięcy temu okrzyknięto tę platformę mianem rewolucyjnej, właśnie ze względu na twórczą wolność.

Wracając jednak do bohaterki tekstu – Bella Thorne także postanowiła, że założy konto na OnlyFans. Już pierwszego dnia była gwiazdka Disneya zarobiła milion dolarów, oferując subskrypcje po 20$ miesięcznie. To rekord platformy, a w ciągu kolejnego tygodnia aktorka podwoiła ten wynik. W pewnym momencie pojawiły się jednak głosy, że zwyczajnie... oszukała swoich fanów. Jako że nie mówimy tu o pornografii sensu stricto, Thorne nie musiała się wcale rozbierać. Podobno oferowała jednak specjalne fotki za zdecydowanie większe stawki (mówi się o 200$ za sztukę). Gdzieś w międzyczasie pojawił się także wyciek tych materiałów do internetu, co w erze cyfrowej nikogo nie powinno już dziwić. Nad wschodzącą gwiazdą OnlyFans pojawiły się więc czarne chmury.

Po co to wszystko? – zapytacie. Podobno nie dla pieniędzy

Szum, jaki Bella Thorne wywołała wokół i tak popularnej platformy, z pewnością przysporzył jej nowych użytkowników. To także było jednym z celów aktorki, choć nadrzędną przesłanką miała być walka ze stygmatyzacją ludzi, którzy – korzystając z wolności – postanawiają zarabiać ciałem. I brzmi to sensownie, bo co jak co, ale najwyższa pora na to, by ludzie zaczęli myśleć o sobie, zamiast interesować się życiem innych. Żyjemy w XXI wieku, a tematy tabu nadal paraliżują olbrzymią część społeczeństwa. Co jednak gorsze, tego typu zagadnienia są dziś orężem dla ludzi, którzy nie potrafią znieść tego, że ktoś nie podziela ich światopoglądu i śmie żyć własnym życiem. Lata lecą, świat się zmienia, a mimo to im więcej osób chce przełamywać tabu, tym głośniejsi po drugiej stronie barykady są przeciwnicy osobistej wolności.

Istotny zdaje się w tej kwestii także motyw researchu do filmu dokumentalnego, który aktorka chciała zrealizować z Seanem Bakerem. Bella Thorne opowiedziała o tym w wywiadzie dla "Los Angeles Times", ale reżyser "Mandarynki" czy "The Florida Project" szybko się od niej odciął. Celebrytka zrobiła bowiem wszystko, by nawet najszczersze chęci zniweczyć bezmyślnym zachowaniem. Szybko pojawiły się głosy, że jej obecność na platformie wcale nie pomoże tamtejszym twórcom treści. Liczba osób otwarcie ją krytykujących rosła natomiast wraz z powiększającym się saldem jej konta. Jedni podkreślali, że jeśli chciała zobaczyć, jak to jest, powinna była przybrać pseudonim artystyczny i zacząć od zera. Inni zwyczajnie byli źli, że jej działalność utrudniła im zarabianie. Tak dochodzimy do ważnego momentu.

Afera, jaką wywołały niezrealizowane zamówienia na treści premium, spotkała się z reakcją portalu. Po serii zwrotów od niezadowolonych fanów OnlyFans zmieniło maksymalne progi wpłat do 100$ oraz wydłużyło czas wypłaty dla twórców. Teraz zamiast co tydzień, autorzy treści będą mogli wypłacić otrzymane pieniądze dopiero po trzydziestu dniach. To zaś spora zmiana dla tych, których głównym źródłem utrzymania był właśnie ten portal. Bella Thorne tego nie odczuje, ale inni – jak najbardziej. Pytanie tylko: jaki z tego morał?

Thorne zrobiła wiele, by było o niej głośno. Nawet jeśli twierdzi, że nie taki był jej cel, trudno wierzyć w jej słowa po tym wszystkim. Być może intencje miała szczytne, ale zwyczajnie skusiła się na łatwy zarobek? To nieistotne, bo takim zachowaniem sięgnęła szczytu bezmyślności, przez co trudno o sensowną linię obrony. Nie jest to upadek, jakich Hollywood widziało wiele, bo w gruncie rzeczy młoda aktorka nadal ma wszystko w swoich rękach. Zapewne w branży filmowej większość mostów jednak spłonęła, w pornobiznesie uznano ją natomiast za szkodnika. Ostatecznie 30 sierpnia Thorne przeprosiła za swoje zachowanie, ale to raczej niewiele zmienia.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here