Współczesna popkultura jest popkulturą w dużej mierze zwierzęcą bądź co najmniej mocno zainspirowaną animalizmem. Niezliczona ilość dzieł sztuki czerpie pełnymi garściami z zaobserwowanych przez ludzkość doświadczeń rozmaitych ssaków, gadów, płazów czy insektów. Wydaje się, że królestwo natury jest czymś w rodzaju semiotycznej studni bez dna - miejscem o niewyczerpalnym kreatywnym potencjale.
Jedna z najpopularniejszych gałęzi dzisiejszej kultury masowej, czyli komiksy oraz filmy superbohaterskie bardzo często wpisuje się w ową tendencję. Wystarczy zatrzymać się choćby na chwilę przy koncepcji Człowieka-Pająka, Człowieka-Nietoperza i wielu podobnych im charakterologicznych archetypów, by dostrzec powtarzający się motyw fascynacji zwierzęcością. W przypadku komiksowych opowieści mamy do czynienia z fetyszyzacją pierwotnej siły kojarzonej zwłaszcza z dzikimi, nieudomowionymi zwierzętami.
Twórcy traktują je jak bestie obdarzone romantyczną prymitywnością, tzn. nieposkromioną energią negującą kajdany narzucane człowieczeństwu przez kulturę czy obyczaj. Uniwersa Marvela, DC i pozostałych nieco mniej znanych marek kontynuują Freudowską ideę kultury jako źródła cierpień i patrzą wyidealizowanym okiem na nieludzki potencjał zwierzęcia, które nie musi kastrować pełnej wartości swojej Nietzscheańskiej albo Schopenhauerowskiej woli, i jest w stanie egzystować ponad (krytykowaną właśnie przez autora “Tako rzecze Zaratustra) ograniczeniami, jakie niesie ze sobą manichejski (a więc czysto ludzki) podział na dobrą i złą moralność.
Zwierzęca potencja intryguje nie tylko komiksiarzy, ale też filozofów
Jeden z nich, słynny francuski poststrukturalista Gilles Deleuze wielokrotnie udowadniał swoją miłość do wybranych nieczłowieczych dzieci Matki Ziemi. Co ciekawe, upodobał sobie przede wszystkim wszelkiej maści insekty - istoty marginalne, outsiderów ekosystemu żyjących na obrzeżach ludzkiej tolerancji, a niekiedy wręcz kolektywnie skategoryzowanych jako obrzydliwe czy przerażające. Najbardziej ukochane przez Francuza kleszcze, za każdym razem, gdy pojawiały się na kartach jego książek, całym swoim jestestwem potwierdzały założenia jego myśli.
Cieszące się powszechną niesławą pajęczaki odzwierciedlały deleuze’owską ideę nomadyczności. Według współautora “Anty-Edypa”, owa zmora wszystkich przyjaciół psów prowadzi życie, do którego powinna aspirować pragnąca rozwijać swój niezależny indywidualizm, jednostka ludzka. Dynamizm życia kleszcza tzn. jego brak przywiązania do jednolitej przestrzeni oraz umiejętność natychmiastowej adaptacji do tymczasowo “zamieszkiwanego” terytorium miałby być receptą na krok naprzód w rozwoju ludzkości.
Deleuze’owski człowiek powinien stać się społecznym, kulturowym i politycznym kleszczem. Bytem nieprzywiązującym się do pojedynczego obszaru, zarówno w kontekście geograficznym, jak i intelektualnym, umiejącym uprawiać eksplorację rzeczywistości napędzaną zmiennością ambicji, nastrojów, pragnień. Dosłownie rzecz biorąc, winien być wiecznie g ł o d n y nowych horyzontów, nowych filozoficznych umiejscowień, nowych granic dotychczasowych sensów.
Nieco z innej strony można zinterpretować animalistyczną nadbudowę “Muchy” Davida Cronenberga
Ten rodzaj kinematograficznego podejścia do zwierzęcości, zdefiniowany przez groteskowość horroru cielesnego, można nazwać metafizycznym. Cronenbergowska wizja, w której życie genialnego naukowca obraca się w pył dzięki przypadkowemu działaniu tytułowego owada, jest wizją ponadrozsądkową. Sugeruje ona bowiem coś, czego istota ludzka nie może, lub po prostu nie chce sobie wyobrazić. Przedstawia mikro i makrokosmosy Natury jako obce planety zasiedlone przez istoty, których pełne zrozumienie jest dla nas wiedzą absolutnie niedostępną.
Tajemnica kryjąca się za rzekomo hierarchicznie niższymi istotami ma w sobie coś z Lovecraftowskiego horroru. To sekret zaklęty w życiu wymykającym się umiłowanym przez ludzkość tekturowym kategoryzacjom. Tragiczny los protagonisty sprokurowany przez pozornie nieistotne, uniwersalnie błahe stworzenie, jakim jest mucha, uświadamia dwie kwestie. Po pierwsze, akcentuje zgubną naturę ludzkiej pychy przez tysiąclecia usprawiedliwianej fasadowymi emblematami cywilizacyjnego postępu. Po drugie, ostrzega przed ignorancką, kolonizatorską postawą wobec fauny - podejściem proszącym się o widowiskową karę wymierzoną przez konsensus ziemskich mocy.
Bezdyskusyjnie, zwierzęcość jawi się jako niezwykle inspirująca witalność definiująca nasze ziemskie uniwersum
Utożsamiana z różnorakimi literackimi, filozoficznymi i kinematograficznymi pojęciami, zawsze zawraca nas do jednego punktu wspólnego - pierwotnej naturalności przeciwstawionej sztuczności ludzkiej egzystencji. Czasem ta naturalność imponuje, innym razem intelektualnie stymuluje, a bywa też, że po prostu przeraża. Tak czy siak, kultura, która ujarzmiła zwierzęcy instynkt człowieka, od zawsze pławi się w swoim najciekawszym paradoksie - intelektualizuje swoją tęsknotę za czymś, co immanentnie stłamsiła.