Niemcy od dawna aktywnie działają na rzecz ograniczenia emisji spalin oraz hałasu, a wspomniany pojazd to cicha i ekologiczna alternatywa dla tradycyjnych silników wysokoprężnych. Pociąg wprawiany jest w ruch dzięki pozyskiwaniu prądu z reakcji wodoru z tlenem. Energia przenoszona jest następnie do baterii litowo-jonowych, a dopiero w drugiej kolejności do silników. Dzięki temu akumulatory nie tylko uczestniczą w napędzie oraz zasilaniu systemów pokładowych, ale także kumulują energię elektryczną podczas hamowania. Wytwarzane podczas procesu ciepło wykorzystywane jest dodatkowo do ogrzewania wnętrza pojazdu. Jedynymi ubocznymi produktami zachodzącej przemiany są więc woda i para.
Pociąg od Alstoma wydaje się również opcją bardzo praktyczną. Jednorazowo zabrać może 300 osób, transportując je równie szybko, co diesle – prędkość maksymalna, jaką podaje producent pojazdu to 140 km/h. Dodatkowo, na jednym zbiorniku skład potrafi przejechać dystans aż tysiąca kilometrów, tankowanie wodoru zaś trwa zaledwie 15 minut, co znacząco skraca czas przestojów.
Choć świat poznał Coradię iLint już 2 lata temu, pociągi te nie objęły jeszcze panowania nad europejskimi torami. Gdzie jest zatem haczyk? Chodzi oczywiście wysokie koszty. I to nie tylko związane z samym zakupem pojazdu, który jest naturalnie o wiele droższy niż jego konwencjonalne odpowiedniki (choć ani niemiecki land, ani producent nie pochwalili się, ile dokładnie kosztuje). Wysokie nakłady finansowe pochłania także eksploatacja specjalnych stacji, na których taki pociąg wodorowy musi tankować.