News will be here
Fotografia jedzenia – coś więcej niż wymysł milenialsów

Jedzenie jest czymś więcej niż zaspokajaniem podstawowych potrzeb ludzkiego organizmu. To element utrwalony w kulturze danego regionu, ba, w niektórych przypadkach ocierający się wręcz o kwestie religijne czy polityczne! Abstrahując jednak od górnolotnych analiz, trudno nie zauważyć, że w ramach globalizacji nie tylko zmieniło się nasze menu, ale i podejście do tego tematu. Z rzeczy przyziemnej, wpisanej w codzienną rutynę, choć przecież tak ważnej w budowaniu relacji międzyludzkich, jedzenie stało się czymś, co poniekąd nas określa. I wcale nie chodzi o kwestie żywieniowe, lecz o rzecz bezwzględnie z nimi związaną... I tu pojawia się pytanie, od lat dręczące internautów: czy fotografia jedzenia to naprawdę taka zmora?

Jeśli ubiegła dekada cokolwiek udowodniła, to fakt, że w nadmiarze wszystko może szkodzić. To nawet nie kwestia rzeczywistej szkodliwości, bo przecież komu przeszkadza rytuał, w którego ramach przed posiłkiem decydujemy się na "sesję fotograficzną"? Chodzi raczej o trend, który prędzej czy później przybiera na sile do tego stopnia, że w irracjonalny sposób powoduje... agresję. Tak już skonstruowano internet, że w ramach abstrakcyjnego pojęcia "wolności" ludzie zwyczajnie posuwają się do hejtu, gdy coś im się nie podoba. A że im się nie spodoba, możemy być pewni – to tylko kwestia czasu. Spośród wszystkich dziwnych i często niezrozumiałych trendów fotografia jedzenia zdaje się jednak najnormalniejszym, a wręcz najmocniej zakorzenionym w naszej kulturze.

Ludzie fotografowali jedzenie na długo przed tym, jak ktoś wpadł na pomysł, by pochwalić się znajomym, co zjadł na lunch

Słynne "A Fruit Piece" Williama Henry'ego Foxa Talbota (c. 1845)

Inspiracją tego tekstu jest ekspozycja "Feast for the Eyes". Wystawa w londyńskiej The Photographer's Gallery, na którą trafiłem zupełnie przypadkiem, niestety przed kilkoma dniami dobiegła końca. Nie ma jednak tego złego, bo "Uczta dla oczu" bazowała na wydanej w 2017 roku książce pod tym samym tytułem. Autorka Susan Bright to kuratorka sztuki i zręczna pisarka, która na przeszło trzystu stronach dobitnie pokazała, że fotografia jedzenia istnieje od momentu powstania tego medium... A nawet dłużej!

Znakomitym przykładem są pierwsze prace Williama H. Foxa Talbota, który w 1846 roku, zaledwie sześć lat po zaprezentowaniu światu dagerotypii (pierwszej powszechnie dostępnej formy fotografii) wydał album "Pencils of Nature". Odwołując się do dorobku flamandzkich malarzy, Brytyjczyk stworzył wiele prac w gatunku martwej natury. A czymże jest jego ananas i kosze jabłek na zdjęciu "A Fruit Piece", jeśli nie fotografią jedzenia? Co jednak najciekawsze, nie jest to nawet pierwsza tego typu próba.

Joseph Nicéphore Niépce – "Set Table" (1827)

Niemal dwie dekady wcześniej, w 1827, Joseph Nicéphore Niépce sfotografował swą mocno niedoskonałą techniką heliograficzną nakrycie stołu. Nie miał tylko komu go wysłać, a przez kiepską jakość utrwalanego obrazu nie znalazł uznania. Następnie z Louisem Jacques'em Daguerre'em opracował dającą wyraźniejsze efekty dagerotypią.

Od martwej natury po pierwsze reklamy

Fotografia "Lemonade and Fruit Salad" wykonana przez Nickolasa Muraya dla magazynu "McCall’s" (1943)

Tradycyjna symbolika i kompozycja niewiele odbiegająca od prac malarskich to nie tylko kwestia fotografii jedzenia, lecz ogółem pierwszych prób nowej technologii. Szybko pojawili się jednak tacy, którzy zaczęli z nią eksperymentować. Na początku XX wieku szli oni ramię w ramię z wywracającymi klasyczne założenia do góry nogami modernistami. Inspirując się pracami Cézanne'a, Matisse'a czy Picassa nowe pokolenie fotografików na dobre oderwało się od malarskich skojarzeń. Szukając własnej formy wyrazu, rozpoczęli oni proces powolnego odchodzenia od martwych natur, ale też ustanowili nową jakość medium. W tym okresie można by wymienić choćby Paula Stranda, ale kolejny przełom to sprawka jednego z najważniejszych fotografików w historii – Edwarda Steichena.

To, co widzimy na zdjęciu, to gra świateł z wykorzystaniem kostek cukru. W ten sposób Edward Steichen postanowił odnieść się do charakterystycznej kraty, będącej popularnym wzorem szalików Stehli Silk Corporation (1927)

Steichen miał smykałkę do interesów jak nikt inny wśród ówczesnych fotografików, ale i wprawne oko. Łącząc umiejętności z odwagą i siłą przebicia, zaproponował on natomiast nową gałąź tego powoli stającego się częścią codzienności medium. To jego należy uznać za ojca fotografii reklamowej, a przez to pośrednio także ojca food porno. Dla niewtajemniczonych – to współczesne określenie dla zjawiskowych zdjęć z branży gastronomicznej, które dosadnie oddają hasło "uczta dla oczu". To także jemu zawdzięczamy fakt, że fotografia jedzenia na przełomie lat 20. i 30. XX wieku przestała być sztuką, a zaczęła biznesem. Wszystko zapoczątkowała jego sesja na potrzeby marketingu firmy Stehli Silk Corporation z 1927 roku. Wówczas nie chodziło nawet o usługi gastronomiczne, ale wpływ tej fotografii na rozwój branży reklamowej był ogromny.

Fotografia jedzenia to sztuka sama w sobie

Zdjęcie z albumu "American Surfaces" Stephena Shore'a (1999)

W późniejszych latach reklamy coraz bardziej zaczęły przypominać to, co znamy obecnie. Kreowanie kadrów tak, by sprzedawały produkt, na stałe zagościło na łamach prasy kolorowej. Na rynku zaczęły pojawiać się także ilustrowane w naturalistyczny sposób książki kucharskie. Równocześnie fotografia jedzenia znalazła jednak swoje miejsce w sztuce, przewijając się wśród prac z pogranicza serii artystycznych i dokumentalnych. Jednym z artystów, który zasłynął w ten sposób, jest choćby Stephen Shore. Nic nie uzupełniało jego zdjęć "banalnej codzienności" tak, jak zjedzona o poranku jajecznica czy owsianka.

Motyw ten powracał także w pracach wielu cenionych dziś za zupełnie inne dokonania fotografików. Bright wymienia choćby Nobuyoshiego Arakiego, Martina Parra czy Wolfganga Tillmansa, ale to nie oni pchnęli tę dziedzinę dalej. Autorka za prawdziwą zmianę postrzegania gatunku uznaje lata 90. i przełomowe praca Boba Carlosa Clarke'a. Nikt przed nim nie pokazał branży gastronomicznej tak, jak na serii fotografii dotyczącej szefa kuchni Marco Pierre'a White'a. Zdaniem Susan Bright to właśnie wtedy poradniki kucharskie zmieniły się w fotoksiążki.

Food porn to też sztuka

Szef kuchni Marco Pierre White w obiektywcie Boba Carlosa Clarke'a (1990)

Od nietypowych, na swój sposób ociekających seksapilem zdjęć Clarke'a był już tylko krok do prawdziwego food porno. Dziś trudno wyobrazić sobie, by można było fotografować jedzenie inaczej. Trzeba jednak przyznać, że natłok związany z powszechnością internetu spowodował, że tego typu obrazy wielu się... przejadły. Okraszone zjawiskowymi fotografiami blogi kulinarne wciąż są oczywiście popularna – podobnie jak wyspecjalizowane w tym temacie gwiazdy Instagrama. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w czasach, gdy dosłownie każdy może wziąć telefon, zrobić, a następnie udostępnić swoje zdjęcie, fotografia jedzenia zdecydowanie oddaliła się od sztuki.

Wracając natomiast do wszystkiego, co stanowi "zmorę naszych czasów" – ani fotografia jedzenia, ani nawet najdurniejsze internetowe trendy nigdy nie przebiją ludzi, którzy z internetu korzystają jedynie po to, by narzekać. Trudno, by mówić o tym w kontekście "naszych czasów", skoro narzekanie jest czymś, co zapewne istnieje od początków ludzkości. Nie ma jednak większej zmory niż osoby zajmujące się jedynie tym. Warto o tym pamiętać – dla własnego zdrowia, ale i dla spokoju innych użytkowników sieci.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here