Robaki to temat, który od lat wraca i wracać będzie, bo wiele wskazuje na to, że – chcemy czy nie – trafią one do naszego menu. Abstrahuję już nawet od faktu, że nieświadomie zjadamy ich nawet kilogram rocznie! Mowa przede wszystkim o nieszczęśnikach przetworzonych wraz z jedzeniem, które trafia na nasze stoły prosto ze sklepowych półek. Normy co do liczby dopuszczalnych sztuk danych gatunków wyglądają tu wręcz groteskowo, ale nie o tym mowa. Od lat wiadomo bowiem, a kolejne badanie jedynie to potwierdzają, że robaki to po prostu solidna alternatywa dla mięsa!
Gdyby nasze babcie jadły robaki, nie mielibyśmy z tym problemu

Kuchnia to elementarna część tradycji i kultury danego regionu, dlatego tak istotne są w jej popularyzacji doświadczenia, a – nie oszukujmy się – u nas robaki raczej nie są smakowitym kąskiem. Faktem jest jednak to, że na świecie jest tysiące grup etnicznych, które nie widzą niczego nadzwyczajnego w spożywaniu owadów. Te zaś, a ich jadalnych gatunków jest ponad 1500, co rusz zaskakują naukowców. O tym, że są solidną dawką białka, wiadomo od dawna. Znajdziemy w nich też sporo żelaza, mikroelementów czy witamin, a badania pokazują także, że chityna – budulec ich pancerzyków – wpływa na nasz organizm nawet lepiej niż błonnik. Z czysto biologicznego punktu widzenia ich jedzenie ma więc sens, a jest przecież jeszcze ekonomia i ekologia!
Cywilizowany świat bardzo powoli, ale mimo wszystko przekonuje się, że nie samym mięsem człowiek żyje. Z oczywistych względów podaż tego typu produktów spożywczych będzie spadać, zresztą już teraz ich produkcja jest na granicy opłacalności. Robaki takich problemów nie rodzą, bo ich "produkcja" to tak naprawdę prosty i wymagający niewiele proces, który pochłania setki razy mniej zasobów niż produkcja jakiegokolwiek mięsa. W erze globalnego ocieplenia oraz zwiększającej się populacji ludzkości ta różnica będzie odczuwalna.
Co powiedzą nasze wnuki?

Rok 2050, tak często przywoływany w ponurych prognozach przyszłości naszej planety, wymieniany jest i tu. Dane Organizacji Narodów Zjednoczonych mówią jasno, że przeludnienie oraz globalne ocieplenie dadzą nam w kość. Czy jedzenie robaków jakoś zmieni te prognozy? Zapewne niewiele, ale zmiany w diecie są po prostu nieuniknione.
Produkty wytworzone z robaków już dziś pojawiają się na sklepowych półkach w niektórych zachodnich krajach. Wymagało jednak lat debatowania w Parlamencie Europejskim, a konsensus osiągnięto dopiero w roku 2018. Proces zapoczątkowany wówczas rozporządzeniem jest obecnie finalizowany przez Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności, którego orzeczenie ma niebawem oficjalnie zezwolić na wprowadzenie produktów na bazie owadów do sprzedaży. Dotąd taka działalność wymagała ubiegania się o zezwolenie.
Nawet w Polsce nieśmiało przebijają się pomysły, by wprowadzać do menu robacze eksperymenty. Na te chyba jednak nieco za wcześniej. Swego czasu słyszałem anegdotę o pewnej restauracji, która próbowała przetrzeć kulinarne szlaki. Wieść głosi, że sanepid ją zamknął ze względu na... robaki w jedzeniu. Ile w tej anegdocie prawdy? Nie wiem, ale z obawy o utratę resztek wiary w ten "system" wolę nie weryfikować jej prawdziwości.
Odpowiadając jednak na pytanie, cóż, nasze wnuki zapewne nie będą mieć z jedzeniem robaków problemu. A jeśli nie one, to ich dzieci. Zresztą, proces "odkrywania" nowych kuchennych doznań świetnie obrazują owoce morza. Jeśli nie obrzydzają was krewetki, warto wiedzieć, że to takie morskie... robaki. To oczywiście spore uproszczenie, ale skorupiaki należą do tego samego typu zwierząt co owady. Ot, taka ciekawostka.
Na razie jedzenie owadów uznawane jest w naszych stronach za fanaberię, ale prędzej czy później zaczniemy głosować portfelami. Te nowe nawyki żywieniowe prędzej czy później zagoszczą więc na polskich stołach, a za kilkadziesiąt lat staną się elementem naszej kultury. Do nas należy natomiast wybór, czy będziemy częścią tych zmian, czy może włączymy robaki do naszej diety za jakiś czas... z braku alternatywy.