Oczywiście urban farming, a więc miejskie (w szerszym znaczeniu – społeczne) ogródki uprawne to coś, co na zachodzie występuje od lat. Trend nie jest może normą, ale także nie dziwi – mocno wiąże się bowiem z szeregiem zjawisk wynikających z obywatelskiej postawy. Ludność państw wysoko rozwiniętych doskonale zdaje sobie sprawę z korzyści, jakie płyną z wszelkiego rodzaju inicjatyw społecznych. Czy to odnawianie zaniedbanych miejsc, które szpecą ich dzielnice – a więc małe ojczyzny, czy też organizacja terenów rekreacyjnych; czy wreszcie wspólne uprawianie warzyw i owoców, którymi później się dzielimy, to zjawiska doskonale pasujące do wizji społeczeństwa obywatelskiego. Urban farming ma jednak także bardziej dosłowne znaczenie, które wcale nie musi nosić pierwiastka społecznego. Ba, to może być wstęp do korporacyjnego podejścia do miejskiego rolnictwa.
Jak Kimbal Musk dał sygnał, by zrewolucjonizować rolnictwo

Nazwisko jakby znajome, prawda? Nie jest to przypadek czy próba robienia kariery na zbieżności nazwisk ze światowej sławy celebrytą. Mowa o młodszym bracie tego Elona Muska, który – jak widać – wcale nie odstaje od kontrowersyjnego miliardera pomysłowością. Tym, co różni słynącego z odważnych, często nieprzemyślanych decyzji prezesa SpaceX od twórcy Square Roots, są zainteresowania. Podczas gdy Elon od dobrych kilku lat myślami jest już na Marsie, który zapewne skolonizuje zanim zrobi to NASA, Kimbal pracuje nad rozwiązaniami przydatnymi tu, na Ziemi.
Gdy byłem dzieckiem, jedynym sposobem do zebrania rodziny razem i budowania więzi, było wspólne przygotowywanie posiłków.
– Kimbal Musk w wywiadzie dla CNN Business
Firma Square Roots istnieje od 2016 roku, zatem trzeba ją uznać za dość młody biznes. Nie przeszkodziło to jednak Kimbalowi, by już w roku 2017 zostać wyróżnionym podczas Światowego Forum Ekonomicznego jako Globalny przedsiębiorca społeczny. Idea jest prosta i kto wie, być może w przyszłości przyda się też Elonowi, by wyżywić marsjańskie kolonie. Kimbal Musk udoskonala bowiem proces domowej hodowli roślin, które następnie można oczywiście spożywać.
Po co w ogóle nam ten urban farming?

Z naszej perspektywy kwestia miejskiego rolnictwa może wydać się groteskowa. Polska od wieków nazywana jest spichlerzem Europy (choć historycy dowodzą, że głównie przez polską szlachtę i polityków – w kwestii samozachwytów niewiele się zatem zmieniło), co budowało w narodzie pewne przekonanie o potędze polskiego rolnictwa. O tym, jak kruche jest ono w rzeczywistości, dobitnie przekonujemy się jednak w ostatnich latach. Zmiany klimatyczne w znaczącym stopniu wpływają na to, jak wygląda u nas uprawa roślin, a raczej – jak z roku na rok marnieją zbiory. Lepiej nie będzie, a to i tak dobijanie czegoś, co od dekad funkcjonowało źle. Warto bowiem pamiętać, że na dobrą sprawę zdecydowana większość rolników tak naprawdę pracowała sama na siebie. Urban farming można więc uznać za swego rodzaju ewolucję, która sprawi, że także osoby mieszkające w mieście zyskają okazję do samo-wyżywienia. W teorii.
W praktyce pierwsze skrzypce znów zagrają ci, którzy będą mogli pozwolić sobie na zdecydowanie większą skalę – ale nie ma w tym niczego złego.
Kimbal Musk nie jest oczywiście jedynym, którego zajmuje urban farming. Nawet Jeff Bezos zainteresował się tą tematyką, choć on ewidentnie widzi w tym przyszłość kosmicznej ekspansji. Musk z pewnością jest jednak jednym z pionierów myślenia o rolnictwie wertykalnym. Podobnie jak wiszące ogrody, które coraz częściej wplatane są w projekty nowych wieżowców, tak i plantacje mogą w przyszłości stanowić przynajmniej częściowy udział w diecie mieszkańców danego budynku. Z oczywistych względów mówimy tu o zmianach nawyków i stopniowym odchodzeniu od mięsa, ale to raczej kwestia braku innego wyjścia.
