Sposób zestawienia ze sobą kolorów, faktur czy ogólnie rzecz biorąc geometryczne formy to elementy składowe projektów architektonicznych, których czasem nawet nie zauważamy. Dopiero skupiając się na każdym z nich osobno, dostrzegamy potęgę detali i kryjące się za nimi myśli projektanta. Jeśli jednak odrzemy je z kontekstu – oderwiemy od całości projektu za sprawą duże zbliżenia lub zmiany konta widzenia albo wykorzystamy grę światłem – możemy uzyskać wiele ciekawych form. To już nie architektura, lecz abstrakcja, o której godzinami mógłby opowiadać Nikola Olic.
Okiem abstrakcjonisty
Pochodzi z Serbii, choć większość życia spędził w Stanach Zjednoczonych. Urodzony w 1974 roku Nikola Olic z ojczyzny wyemigrował jeszcze jako nastolatek, gdy po rozpadzie Jugosławii sytuacja na Bałkanach robiła się nieciekawa. Osiadł w Dallas, w Teksasie, gdzie do dziś żyje i pracuje, choć w wywiadzie dla "Wallpaper*" przyznaje, że uwielbia podróżować w poszukiwaniu nowych struktur. Na co dzień Serb zajmuje się zarówno fotografią architektury, jak i abstrakcją. Co ciekawe, wcale nie musi rozgraniczać projektów z tych dwóch dziedzin. Wszystko jest kwestią chwili – jednego spojrzenia – i decyzji, by udać się w inny wymiar. Takie podejście pozwala artyście na ponowne wyobrażenie sobie tego, co widzi. To istna dekonstrukcja miejskiej tkanki i jej otworzenie w pozbawionych kontekstu warunkach.
Rzecz, którą zajmuje się Nikola Olic, nazywamy fotografią strukturalną (structure photography). Nazewnictwo nie ma tu jednak większego znaczenia, to bardziej cel projektu niż jego tytuł. Na prace Serba mogliście trafić w internecie lub prasie – mogliście też zobaczyć coś podobnego, ale wykonanego przez innych fotografów. Poszukiwanie nowych form jest bowiem dość popularne, a podobne zabiegi sięgają niemal początków fotografii. Co ciekawe, sam zainteresowany nie pamięta dokładnie momentu, w którym pomyślał, że właśnie tym będzie się zajmować. To było instynktowne, podobnie jak sposób, w jaki Olic pracuje. Wiadomo jedynie, że jego seria trwa od ponad siedmiu lat, obejmuje obecnie niemal sto prac i bez wątpienia długo jeszcze będzie rozwijana.
W fotografii, choć mam wrażenie, że ogółem w sztuce, wiele docenianych prac często opiera się na prostych założeniach. To zaś nie do końca podoba się osobom, które ze sztuką nie mają nic wspólnego. Stąd teksty typu "To niby sztuka? Też mógłbym coś takiego zrobić"; "Ale nie zrobiłeś" – brzmi jedyna słuszna odpowiedź. Deprecjonowanie sztuki to dziś norma, dlatego coraz częściej nie sam efekt artystycznej pracy, a proces powstawania świadczy o umiejętnościach artysty. Jak pod tym względem wygląda twórczość Serba?
Jak pracuje Nikola Olic?
Serbski fotograf wbrew pozorom nie poświęca wiele czasu na poszukiwania miejsc, odpowiednich kadrów. Tak, jak wpadł na swój projekt, tak też go rozwija. Krąży po obcych sobie miastach, wykonuje zdjęcia sytuacyjnie, by po powrocie do domu sprawdzić, co udało mu się ustrzelić. Jego kolekcja to starannie wyselekcjonowane prace z różnych zakątków świata – ten proces trwa zresztą dłużej niż samo fotografowanie. Przyciągają go niezwykłe budynki, ale poszukiwanie form to raczej prosty proces. Nikola Olic ma w sobie sporo luzu:
Nietypowe kształty, niezwykłe budynki, nieoczekiwane kombinacje czynników wizualnych – to wszystko chodzi mi po głowie, gdy badam miejską przestrzeń i przemieszczam się po niej z aparatem. Jest w tym przypadkowość, próbuję kombinacji i permutacji elementów wizualnych, jakie napotykam i czasem się to udaje.
Warto przy tym podkreślić dwie rzeczy. Jak na zawodowego fotografika, jego podejście do pracy jest bardzo spontaniczne. Serb korzysta z aparatu Nikona średniej klasy. To nawet nie lustrzanka cyfrowa, zresztą ważniejsze dla niego, że sprzęt operuje mocnym zoomem. Próżno pytać go także o plany, przygotowanie kompozycji kadrów. Chodzi o feeling, sytuacyjność – to, co wpadnie mu w oko, trafia na kartę pamięci aparatu. Samo powstanie zdjęcia trwa dosłownie moment – wyjdzie albo nie, artysta niemal od razu rusza dalej.
Jeśli później zauważę, że można było uzyskać lepszy efekt, z przyjemnością wrócę w dane miejsce, mając świadomość, co chcę zrobić. Kiedyś w tym celu poleciałem do Chicago tylko dlatego, że moim zdaniem mogłem lepiej wykonać jedno zdjęcie. Myliłem się, ale uwielbiam Chicago, więc nie narzekam.