News will be here
Kadr z filmu “Avatar” (reż. James Cameron, 2009), fot. Disney

Po trzynastu latach od premiery do kin ponownie zawitał "Avatar" Jamesa Camerona. To dobra okazja, by sprawdzić, jak trzyma się to widowisko tuż przed premierą drugiej części – "Avatar: Istota wody" – którą zaplanowano na 16 grudnia.

Bezsprzecznie “Avatar” Jamesa Camerona to jeden z tych filmów, które zrewolucjonizowały branżę kina rozrywkowego. Dzieło, które nie tylko wzniosło efekty specjalne na nowy poziom, ale również okazało się kasowym sukcesem. Do dziś to najlepiej zarabiający na globalnym rynku film wszech czasów. Produkcja Camerona zarobiła więcej niż obie części “Avengers” braci Russo, siódma odsłona “Gwiezdnych Wojen”, “Titanic” i hit pandemii, czyli “Spider-Man: Bez drogi do domu”.

Wizja na pierwszym miejscu

Avatar, James Cameron, 2009, Disney
Kadr z filmu “Avatar” (reż. James Cameron, 2009), fot. Disney

Czy jest lepszym filmem niż reszta wymienionych? To oczywiście kwestia sporna zależna od indywidualnych oczekiwań, wrażliwości, gustu. Warto jednak zaznaczyć, że w pierwszej dziesiątce kasowych hitów wszech czasów tylko “Avatar” i “Titanic” (również Camerona) to filmy niebędące remakiem lub częścią serii. A wiadomo, że łatwiej przyciągnąć widzów, serwując im albo odgrzewanego kotleta, albo kolejną odcinek popularnego cyklu. Pod tym względem należy się Cameronowi szacunek.

Nie można mu również odmówić wizjonerstwa. “Avatar”, nawet oglądany dziś – trzynaście lat po premierze, potrafi zachwycić budowaniem świata i stroną wizualną. Może pomaga fakt, że 23 września 2022 roku do kin trafiła zremasterowana wersja. Jeśli jednak chodzi o światotwórstwo, pomysły ukazania fauny i flory obcej planety Pandora, widać, że to świat dogłębnie przemyślany. Zasady rządzące plemieniem Na’vi, jego koloryt, wierzenia, zwyczaje – wszystko to dodaje blasku wizji Camerona.

Prosta, lecz satysfakcjonująca fabuła

Avatar, James Cameron, Disney
Kadr z filmu “Avatar” (2009), fot. Disney

“Avatarowi” wiele trzeba oczywiście wybaczyć. Na poziomie fabularnym to prosta historia, którą można odczytywać jako retelling założycielskiego mitu Ameryki. Opowieść biegnie ustalonym torem, nie oferuje wielu zaskoczeń – po kolei odhacza obowiązkowe elementy tego typu fabuł, nie zaprzątając sobie głowy dekonstrukcją czy postironią. Łatwo przewidzieć zwroty akcji, nietrudno również odgadnąć losy poszczególnych postaci czy to, jakie będzie zakończenie. Dziś jednak takiego kina już się nie robi.

“Avatar” Camerona to prosta i szczera opowieść, w której fabuła jest jedynie wytrychem do świata przedstawionego. Jest ona na tyle przezroczysta, że niespecjalnie przeszkadza w obcowaniu z Pandorą, a jednocześnie na tyle sprawnie poprowadzona, że w najlepszych momentach potrafi wywołać emocje, uśmiech na twarzy czy nerwowe wstrzymanie oddechu. Dla jednych będzie to wada – jesteśmy dziś przyzwyczajeni, że filmowcy zaskakują nas na każdym kroku. Dla innych zaś zaleta. Dobrze obejrzeć czasem coś, co nie udaje niczego, czym nie jest. Co nie kusi się na dekonstrukcję znanych motywów, a po prostu opowiada historię zgodnie z podręcznikowymi zasadami snucia opowieści.

Można się oczywiście śmiać, że to kosmiczny remake “Pocahontas”. Można wywracać oczami na prostolinijność bohaterów i jasny podział na dobrych i złych. Warto jednak zaakceptować “Avatara” z całym dobrodziejstwem inwentarza. Gdy na siłę nie będziemy chcieli narzekać, to możemy dać się wciągnąć w tajemniczy świat obcej planety i konflikt między amerykańskimi kolonistami a rdzennym plemieniem Na’vi.

“Avatar” trzynaście lat po premierze jest lepszy niż wcześniej

Kadr z filmu “Avatar” (2009), fot. Disney

Powtórny seans “Avatara”, na ogromnym kinowym ekranie i z okularami 3D na nosie, okazał się dla mnie miłym zaskoczeniem. Mimo że naście lat temu widziałem ten film, to oglądałem go jakby na nowo. Polubiłem to, co wcześniej mi przeszkadzało – prostotę i szczerość tego filmu, które wyróżniają go na tle innych blockbusterów z ostatnich lat. Odświeżona cyfrowo wersja zachwyciła mnie rozmachem, kolorami, pieczołowitością świata przedstawionego.

Nieważne, czy mówimy o górach zwisających majestatycznie z nieboskłonu pomiędzy chmurami, czy o tętniącej życiem dżungli, gdzie każda roślina sprawia wrażenie żywego organizmu – “Avatar” zachwyca budową świata i konsekwentnymi pomysłami. Gdy zestawimy ze sobą niezwykłość Pandory i smutny, szary garnizon, jeszcze bardziej uderza nas bezduszność i nikczemność człowieka. Bo fabularnie dzieło Camerona to nic innego jak historia konfliktu cywilizacji z naturą. Opowieść o niszczeniu nieznanej i nierozumianej społeczności w celu pozyskania dóbr materialnych. Problem obecny na świecie niemal od zawsze i wciąż aktualny. Baśń Camerona mimo happy endu ma gorzki posmak.

Polecam sprawdzić, jak “Avatar” trzyma się po latach. Sam byłem zaskoczony – film spodobał mi się o wiele bardziej, niż gdy oglądałem go po raz pierwszy. Wpływ na to mogły mieć obniżone oczekiwania (przy pierwszym seansie się nie polubiliśmy), ale i obecny kształt rynku kinowego. Dobrze obejrzeć wysokobudżetową produkcję sci-fi/fantasty, która nie jest częścią ciągnącej się od lat serii – zwłaszcza gdy kolejne produkcje ze świata Gwiezdnych Wojen czy Marvel Cinematic Universe okazują się coraz bardziej rozczarowujące.

“Avatar” świetnie sprawdza się jako kino rozrywkowe – jest widowiskowy, wciągający, niewymagający, ale nie głupawy. Dodając do tego naprawdę dobre efekty, które wyciągają ze świata przedstawionego wszystko, co najlepsze, otrzymujemy sprawnie zrealizowany blockbuster, który broni się wiele lat po premierze. Gdy dekadę temu zapowiedziano, że film doczeka się czterech kontynuacji, uważałem to za kiepski żart. Dziś czekam na grudniową premierę “Avatara: Istoty wody” – dobrze będzie wybrać się do kina na wysokobudżetową produkcję mającą własny charakter, która nie jest powiązana z żadną eksploatowaną od lat franczyzą.

Jan Sławiński

Jan Sławiński

Absolwent Filmoznawstwa (I i II stopień) oraz Tekstów Kultury (II stopień) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikuje w internecie, prasie specjalistycznej („Ekrany”, „Czas Literatury”, „Zeszyty Komiksowe”) oraz tomach zbiorowych („1000 filmów, które tworzą historię kina”, „Poszukiwacze zaginionych znaczeń”). Od ponad dziesięciu lat prowadzi autorskiego bloga jako Anonimowy Grzybiarz.
News will be here