Kadr z filmu "Avatar: Istota wody" (reż. James Cameron, 2022), fot. Disney

W kinach można już oglądać długo wyczekiwany sequel filmu Jamesa Camerona z 2009 roku. Czy "Avatar: Istota wody" spełnia wygórowane oczekiwania? Zapraszamy do przeczytania recenzji!

Jake Sully (Sam Worthington) u boku Neytiri (Zoe Saldana) wraz z gromadką dzieci wiedzie spokojne życie na Pandorze. Sielanka dobiega jednak końca, gdy planetę ponownie atakują najeźdźcy z Nieba. Powraca również zaciekły wróg Sully’ego – pułkownik Miles Quaritch (Stephen Lang) odrodzony w niebieskim ciele Avatara i żądny zemsty. Bohater wraz z rodziną będzie musiał szukać schronienia w odległej części Pandory: wśród wodnego plemienia Na’vi. Jednak wkrótce i tam dotrze wojna. Tak w skrócie prezentuje się fabuła filmu “Avatar: Istota wody”.

“Avatar: Istota wody” – kino niemal przyrodnicze

Avatar: Istota wody, James Cameron, 2022, Disney
Kadr z filmu “Avatar: Istota wody” (reż. James Cameron, 2022), fot. Disney

Pierwszy “Avatar” Jamesa Camerona to prosta, acz satysfakcjonująca baśń o starciu natury i cywilizacji. O bezwzględności i bezmyślności ludzi, którzy posuwają się do niszczenia całej społeczności w imię pozyskanych dóbr materialnych. W przypadku części drugiej zmienia się niewiele. To znów dość pretekstowa historia – dodatkowo uzupełniona o wątki rodzinne i elementy skupione na zemście. Fabuła znów jest zatem tylko środkiem do celu.

Camerona nie interesują złożone charaktery postaci ani odkrywcza historia. Scenariusz ma natomiast jeden cel: usprawiedliwić wizualne fajerwerki, a tych oczywiście nie brakuje. Reżyser pokazuje nam nieznane zakątki Pandory i schodzi pod wodę, co otwiera widza na całkowicie nowe doznania percepcyjne. Cameron niespiesznie celebruje faunę i florę obcej planety, zamyka całe jej piękno w dokładnie przemyślanych kadrach. Na niemal godzinę porzuca główne wątki historii i po prostu pozwala widzowi zwiedzać ten świat niczym w dokumencie przyrodniczym.

Maksymalne wykorzystanie możliwości IMAX 3D

Avatar: Istota wody, James Cameron, 2022, Disney
Kadr z filmu “Avatar: Istota wody”, fot. Disney

Powiedzieć, że “Avatar: Istota wody” wygląda fenomenalnie, to praktycznie nic nie powiedzieć. Rozmach dzieła Camerona potrafi zawstydzić największe blockbustery ostatnich lat. Wszystko zostało tu dopięte na ostatni guzik: design pozaziemskiej fauny i flory, różnorodność świata przedstawionego, pieczołowitość, z jaką filmowana jest Pandora. Oglądając tak cudownie zaprojektowany świat, który po prostu chce się chłonąć najlepiej bez mrugania oczami, łatwo wybaczyć Cameronowi fakt, że fabuła staje się drugorzędna.

Konstrukcja scenariusza się sypie, gdy niemal jedna trzecia filmu to swoista odmiana “National Geographic”. Twórcy nowego “Avatara” pozwalają widzowi poznać podwodny świat Pandory i nowe plemię Na’vi, co drastycznie wstrzymuje to rozwój wydarzeń. Trzeba jednak przyznać dwie rzeczy. Po pierwsze: te fragmenty filmu są absolutnie oszałamiające, pozwalają się zatrzymać (co we współczesnych blockbusterach, gdzie nie ma chwili na oddech, jest coraz rzadziej spotykane). Dzięki nim widz jeszcze bardziej przejmuje się natomiast losem obcej planety, którą czeka zagłada z rąk chciwych ludzi.

Po drugie: ta specyficzna retardacja działa na korzyść wybuchowego finału, który dzięki spokojnej części środkowej wydaje się jeszcze bardziej dynamiczny. Może liczba zwrotów akcji ociera się o granicę przesady, ale i tak trudno nie podziwiać tego spektaklu na krawędzi fotela. Można wiele zarzucić Cameronowi, ale nawet w tak prostej historii dalej potrafi wywołać u widzów wielkie emocje.

Sequel, na który czekaliśmy trzynaście lat

Avatar: Istota wody, James Cameron, 2022, Disney
Kadr z filmu “Avatar: Istota wody”, fot. Disney

Na film “Avatar: Istota wody” czekaliśmy trzynaście lat. Finalny produkt powinien jednak spełnić wymagania odbiorców. To kino w starym stylu, które jednocześnie korzysta ze wszystkich dostępnych nowinek technologicznych. Zapiera dech stroną realizacyjną oraz nie sili się na wymuszone easter eggi ani metakomentarze.

Na firmamencie współczesnych blockbusterów jawi się zatem jako wyjątkowe kinowe doświadczenie. Zdecydowanie warto je przeżyć w sali z możliwie jak największym ekranem – najlepiej w wersji IMAX 3D. Podobnie jak przy części pierwszej, tak i tym razem Cameron zdaje się przekraczać granice technologicznych możliwości współczesnego kina.

Jan Sławiński

Jan Sławiński

Absolwent Filmoznawstwa (I i II stopień) oraz Tekstów Kultury (II stopień) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikuje w internecie, prasie specjalistycznej („Ekrany”, „Czas Literatury”, „Zeszyty Komiksowe”) oraz tomach zbiorowych („1000 filmów, które tworzą historię kina”, „Poszukiwacze zaginionych znaczeń”). Od ponad dziesięciu lat prowadzi autorskiego bloga jako Anonimowy Grzybiarz.