Ponad dwie dekady od pierwszej adaptacji popularnej gry RPG w kinach można oglądać "Dungeons & Dragons: Złodziejski honor". Jak nowa produkcja w gwiazdorskiej obsadzie radzi sobie z dziedzictwem kultowego oryginału i czy sprawdza się jako komediowe fantasy?
Edgin (Chris Pratt) i Holga (Michelle Rodriguez) zostali zdradzeni i odsiadują wyrok w więzieniu. Po wydostaniu się na wolność chcą przede wszystkim wrócić do rodziny. Jednak na ich drodze stanie dawny towarzysz (Hugh Grant), którego wspiera potężna mag (Daisy Head). By pokonać wrogów, będą musieli użyć sprytu oraz skorzystać z pomocy starych i nowych przyjaciół (Justice Smith, Sophia Lillis). I mieć sporo szczęścia. Przy okazji – jak wszystko pójdzie zgodnie z planem – bohaterom “Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” może uda się też uratować świat.
“Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – masa frajdy w anturażu fantasy

Film “Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” przenosi na ekran bogaty świat znany z papierowych i komputerowych gier RPG. To kolejne podejście do ekranizowania franczyzy po B-klasowej trylogii z lat 2000-2012. Akcja gna na łeb na szyję, a bohaterowie co chwilę rzucani są w nowe miejsca. Śledząc coraz głębszą eksplorację bogatego świata oraz widząc strukturę narracyjną opartą na zdobywaniu kolejnych artefaktów do głowy od razu przychodzą takie tytuły jak “Baldur’s Gate”, “Neverwinter Nights” czy “Icewind Dale”. Mimo nadmiaru miejsc i bohaterów scenariusz pozostaje spójny, nie traci ustalonego celu, a także zgrabnie miesza momenty dramatyczne i humorystyczne.
Jednocześnie twórcy dbają o to, by ich opowieść była przystępna dla wszystkich. Odnajdą się tu zarówno ci, którzy podczas sesji w “Dungeons & Dragons” spędzili długie godziny, jak i ci, którym z RPG-ami nie po drodze. Duet odpowiedzialny za scenariusz i reżyserię, Jonathan Goldstein i John Francis Daley, na wzór filmów z Marvel Cinematic Universe tworzy uniwersalną fabułę. Easter eggi są dodatkiem do historii i postaci z krwi i kości. Mnóstwo akcji i humoru sprawia, że szybko wsiąka się w ten świat. Choć motywacje oraz cele bohaterów są proste, to trudno nie czerpać frajdy z seansu. Zwłaszcza jeśli lubi się estetykę fantasy i tęskniło za widowiskami przygodowymi w nieco innym anturażu niż dominujące krajobraz blockbusterów komiksowe adaptacje.
Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę

Łatwo skojarzyć “Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” ze “Strażnikami Galaktyki” Jamesa Gunna. W obu filmach ratowania świata podejmują się bohaterowie nie do końca wykwalifikowani w tego typu zadaniach. Choć wszyscy pociągnięci są grubą kreską, określeni zestawem cech, które można policzyć na palcach jednej ręki, to w relacjach między postaciami czuć coś prawdziwego. Duża w tym zasługa zarówno przekonujących aktorów, jak i sprawnie napisanego tekstu. Ten – mimo że złożony w dużej mierze ze scen akcji i komediowych gagów – nie traci z oczu sedna: bohaterów i Przygody przez duże “P”.
Obie produkcje bawią się również skostniałą konwencją i dzięki humorowi potrafią tchnąć w nią nową energię. Dialogi na cmentarzu, spotkanie ze smokiem czy pewna pieśń wywoływały w kinie salwy śmiechu i to właśnie te sceny najbardziej zapamiętam z seansu filmu Goldsteina i Daley’ego. Nie wiem, kiedy ostatnio tak wydawałoby się generyczny blockbuster, dał mi tyle czystej frajdy. I właśnie dlatego mogę z czystym sumieniem polecić “Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” jako produkcję typowo rozrywkową. Film spełnia swoje zadanie – dostarcza prostej, niewymuszonej zabawy i pozwala na dwie godziny zapomnieć o prawdziwym świecie. I o ile jestem już zmęczony panującą obecnie w kinach sequelozą, to w tym przypadku chętnie zobaczyłbym dalsze losy bohaterów i ich kolejne zwariowane przygody.