News will be here
"Euforia", sezon 2 – zachwyt czy rozczarowanie?

Od zakończenia emisji pierwszego sezonu głośnego serialu Sama Levinsona "Euforia" minęło prawie dwa i pół roku. Premiera nowych odcinków miała odbyć się wcześniej, ale sytuacja pandemiczna w Stanach Zjednoczonych i na świecie pokrzyżowały pierwotne plany. W międzyczasie mogliśmy jednak obejrzeć dwa odcinki specjalne, które nieco osłodziły nam czekanie. Na początku stycznia rozpoczęła się emisja drugiego sezonu i przez kolejnych osiem tygodni fani wyczekiwali poniedziałków, by powrócić do świata Rue. Gdy zastanawiam się, który sezon serialu był lepszy, chyba nie potrawie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.

Szalony powrót

Dominic Fike, Euforia, HBO
Dominic Fike w serialu "Euforia", fot. HBO

Twórcy serialu wiedzą, że warto zaczynać z przytupem. Tak właśnie można określić pierwszy odcinek nowego sezonu. Od razu było wiadomo, że w tym serialu sporo się wydarzy. Po obejrzeniu wszystkich ośmiu odcinków czuję, że otrzymałem to, czego oczekiwałem. Z każdym kolejnym tygodniem nie wiedziałem, czego dokładnie mogę się spodziewać, ale jedno było więcej niż pewne – nie będzie nudy.

W drugim sezonie rozwija nam się kilka wątków z poprzedniego, ale wyraźnie widać, że głos zyskało wiele postaci, które w pierwszej serii stały bardziej z boku. Poznaliśmy również nowych bohaterów, a niektórzy zeszły na dalszy plan. Oczywiście pierwsze skrzypce wciąż gra tutaj Rue (wspaniała Zendaya), która coraz silniej popada w nałóg i wisi nad nią widmo, że nie uda jej się go pokonać.

Przyznaję, że jestem pod wrażeniem tej młodej aktorki. Już w pierwszym sezonie pokazała, że nie jest tą słodką dziewczyną Disneya, za jaką wielu ją miało. Stać ją na wiele i nowymi odcinkami "Euforii" tylko to potwierdziła. To chyba jej aktorskie popisy były w tych nowych odcinkach najlepsze i głównie dla niej czekałem na to, by obejrzeć kolejne sześćdziesiąt minut serialu. Tyczy się to zarówno Rue będącej pod wpływem narkotyków, jak i próbującej poradzić siebie z efektami odstawienia.

Więcej czasu dla innych

Eric Dane w serialu „Euforia“ fot. HBO
Eric Dane w serialu "Euforia", fot. HBO

Pomimo tego, że to Rue jest narratorką i główną bohaterką "Euforii", twórcy dali również sporo czasu ekranowego innych bohaterkom i bohaterom. Mnie osobiście najbardziej przypadł do gustu wątek ojca Nate’a, któremu w całości został poświęcony jeden z odcinków, ale pojawiał się również w poprzednich. Wcielający się w Cala Jacobsa Eric Dane pokazał nam w czwartym odcinku, że jego postać jest naprawdę wielowymiarowa i niejednoznaczna. Z osoby, której przez większość serialu jednak nie darzymy sympatią, staje się w naszych oczach kimś, komu możemy współczuć. Ba, nawet próbować się utożsamiać z jego bólem.

Sam Nate i jego relacje z dziewczynami również tworzą jeden z filarów drugiego sezonu i – co tu dużo mówić – jeśli tej postaci ktoś nie lubił wcześniej, to niechęć do niej teraz tylko wzrasta. Objawieniem może być natomiast Angus Cloud jako Fezco, który został nam pokazany z nieco innej strony, niż w sezonie pierwszym i również mogę go zaliczyć do jednej z ulubionych postaci – teraz już w całym serialu. Bardzo żałuję, że na ekranie jest tak mało postaci Kat. Podobno wcielająca się w nią Barbie Ferreira miała na planie kilka mocnych sprzeczek z Levinsonem, co przełożyło się na mniejszą jej obecność po finalnym montażu.

Czekamy na nowy sezon?

Angus Cloud w serialu „Euforia“ fot. HBO
Angus Cloud w serialu "Euforia", fot. HBO

Drugi sezon "Euforii" zachwycił mnie formą i tempem. W zasadzie nie pozwalał na nudę i momentami trudno było mi odciągnąć od niego wzrok. Mam jednak wrażenie, że twórcy – a w zasadzie twórca – poszli nieco na łatwiznę. Ostatecznie nie czułem tu aż takiego przywiązania do bohaterów i ich problemów, jak to miało miejsce przy pierwszym sezonie. Trochę w myśl dajmy więcej wszystkiego, ale nie martwmy się bohaterami. Ciężko jest nie mieć wrażenia po obejrzeniu całego sezonu, że był on mocno chaotyczny, a całość miała na celu po prostu pokazanie rozmaitych zbiegów wizualnych. Już nawet ścieżką dźwiękowa nie jest tak wciągająca, jak przy okazji sezonu pierwszego.

Zendaya w serialu „Euforia“ fot. HBO
Zendaya w serialu "Euforia", fot. HBO

Pomijając wiele aspektów, które mnie w tych ośmiu odcinkach zachwycały, gdyby pozbyć się ich otoczki, nie czuć tak mocno stawki, o jaką walczą postacie – z wyłączeniem Rue, dla której przyszłość i wyjście z nałogu nie były oczywiste. Dlatego też mam z "Euforią" problem. Chyba czuję niedosyt, bo wiem, że można było to zrobić jeszcze lepiej. Być może zmieni się w to trzecim sezonie, który mamy zobaczyć w 2024 roku.

Ostatecznie moim ulubionym odcinkiem pozostaje ten specjalny, w którym skupiliśmy się na Rue. Idealnie trafił w to, co chciałbym oglądać w tym serialu. Może nieco mniej pięknych kadrów, a nieco więcej samych bohaterów. Koniec drugiego sezonu zostawia nam kilka otwartych pytań na temat niektórych postaci. Mimo wszystko wciąż jestem zainteresowany ich losami, więc lewituję gdzieś pomiędzy satysfakcją a niedosytem, oczekując na trzeci sezon.

Jan Urbanowicz

Jan Urbanowicz

Kinem jestem zafascynowany niemalże od kołyski, a przygody z nim zaczynałem od starych westernów i musicali z lat pięćdziesiątych. Kocham animacje Disneya, amerykańską popkulturę, "Gwiezdne wojny" i "Powrót do przyszłości". W filmach uwielbiam, że mogę spoglądać na świat z czyjejś perspektywy. Od wielu lat tworzę i współprowadzę podcasty o tematyce filmowej.

News will be here