Za kilka dni na ekrany polskich kin wejdzie najnowszy film Jaya Roacha "Gorący Temat". Film opowiadający o kobietach, który doświadczyły molestowania na tle seksualnym, ze strony Rogera Ailesa byłego szefa Fox News. W jego rolę wciela się znakomity John Lithgow. Co ciekawe, o tej samej tematyce opowiada również serial HBO Na cały głos, gdzie w Ailesa wciela się Russell Crowe, uhonorowany przed kilkoma dniami za tę rolę Złotym Globem.

W filmie Roacha zobaczymy przede wszystkim trio wspaniałych aktorek, w którym znalazła się Charlize Theron, Nicole Kidman oraz Margot Robbie. O ile dwie pierwsze wcielają się w autentyczne postaci Megyn Kelly i Gretchen Carlson, to bohaterka Robbie jest postacią fikcyjną. Jest symbolem wielu kobiet, które doświadczyły takich rzeczy w miejscu pracy. Choć ostania z aktorem ma z nich najmniej czasu ekranowego, to właśnie ona najbardziej zapada w pamięć i głównie o jej wystąpieniu myślę, kiedy wspominam cały film.
Przede wszystkim należy pamiętać o tym, że tego rodzaju produkcje muszą powstawać.
Niezwykle ważne jest, by głośne mówienie o temacie molestowań oraz samego ruchu #MeeToo, przechodziły do mediów jakimi są kino i telewizja. W ten sposób można dotrzeć do większej liczby odbiorców. Co za tym idzie, wiele osób może usłyszeć, że kiedy doświadczają nieodpowiedniego zachowania – przede wszystkim w miejscu pracy – to mogą o tym powiedzieć i walczyć o to, by były traktowane w godny sposób. Co więcej, ważne by tego typu problemy były w kinie pokazywane z perspektywy osób poszkodowanych – czyli najczęściej kobiet. Pomimo tego, iż zarówno reżyserem, jak i scenarzystą filmu są mężczyźni, to poruszany problem został pokazany w sposób pełen szacunku dla ofiar tego typu zachowań.

"Gorący temat" jest filmem, który poza problemem o którym mówi, nie będzie szeroko zapamiętywany przez widzów. Nie można o nim powiedzieć, że jest zły. Raczej nie jest to kino wybitne zarówno pod kątem scenariuszowym, jak i warsztatowym. Nawet aktorsko wypada tu wszystko poprawnie, jednak jest to raczej wina samego scenariusza, a nie gry osób występujących przed kamerą. Na największą uwagę zasługują tu wspomniani wcześniej John Lithgow i Margot Robbie.

Film Roacha ma problem ze sprawnym prowadzeniem wątków i budowaniem napięcia. Widz odnosi wrażenie, że wydarzenia, które po sobie następują są ze sobą powiązane w dziwaczny sposób - jedna scena nie do końca wynika z poprzedniej. Sama tematyka niejako wymaga, by widza nieco bardziej szokować i trzymać wciśniętego w fotel. Napięcie powinno być na tyle wysokie, by po zakończonym seansie widz wychodził z kina z poczuciem niedowierzania, że to wszystko się wydarzyło naprawdę. Tego tu zabrakło i moim zdaniem film bardzo przez to traci. Zwłaszcza, że same kreacje aktorskie są tu naprawdę niezłe, ale nie każdy miał tu na tyle dobra rozpisaną rolę, by pokazać w pełni swój aktorski warsztat.
Czy warto iść do kina na "Gorący temat"?
Tak. Pomimo swoich wad i kilku niedociągnięć, to wciąż jedna z ciekawszych pozycji, jakie czekają na nas w nadchodzących tygodniach. Warto zobaczyć przede wszystkim dwie doskonałe sceny z udziałem Margot Robbie, które wbijają się naszą pamięć na długo po seansie.