Kadr z filmu "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia" (reż. James Mangold, 2023), fot. Walt Disney Pictures

Piętnaście lat temu fani wychowani na przygodowych filmach o słynnym archeologu w kapeluszu mogli oglądać w kinach film "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki". Teraz na ekranach pojawił się "Artefakt przeznaczenia" – ostatnia przygoda kultowego bohatera granego przez osiemdziesięcioletniego Harrisona Forda. Jedni chwalą, inni wręcz przeciwnie, a co o filmie sądzi nasz redaktor?

W dynamicznym prologu, rozgrywającym się podczas wojny, Indiana Jones (Harrison Ford) trafia na ślad legendarnej tarczy Archimedesa, genialnego matematyka i wynalazcy. Wiele lat później bohater może tylko wspominać dawne przygody. Mieszka sam, zagląda do kieliszka, a jego pasja do archeologii nikogo nie obchodzi. Studentów bardziej interesuje teraźniejszość, niż przeszłość – zwłaszcza w 1969 roku i w dniu, gdy z Księżyca powrócili członkowie misji Apollo 11. W przeszłość patrzą jednak inni: profesor Schmidt (Mads Mikkelsen), który wysłał w kosmos Amerykanów, ale bliższe są mu wartości III Rzeszy, oraz Helena Shaw (Phoebe Waller-Bridge), córka chrzestna Jonesa, której ojciec miał obsesję na punkcie tarczy Archimedesa. Kto pierwszy zdobędzie tytułowy artefakt przeznaczenia?

Indiana Jones i kryzys wieku podeszłego

Harrison Ford, Indiana Jones i artefakt przeznaczenia, James Mangold, 2023, Empire
Harrison Ford w filmie “Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” (reż. James Mangold, 2023), fot. Empire

Nakręcony przez Jamesa Mangolda “Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” ma naprawdę przemyślany scenariusz. Jest nie tylko zgrabnie osadzony w nowej epoce, choć czerpie też z mitologii postaci. Nie ucieka od nostalgicznych mrugnięć okiem, ale jednocześnie nie boi się przedstawić bohatera w nowym świetle. Cenię to, w jaki sposób został tu przedstawiony Indiana, bo widzę ewolucję postaci, nawet jeśli niektórym może się ona nie podobać. Dla mnie to jednak istotne, że Jones nie jest już tym samym bohaterem, którego poznaliśmy w “Poszukiwaczach zaginionej Arki”.

Filmowi Mangolda udaje się to, na co nie zdobył się Spielberg w “Królestwie Kryształowej Czaszki” piętnaście lat temu. Tam zaawansowany wiek Forda był przede wszystkim pożywką dla żartów. Bohater mimo ponad sześćdziesiątki na karku biegał, skakał i bił się jak młodzik. “Artefakt przeznaczenia” zmienia tę optykę. Pokazuje Jonesa starego i zmęczonego, który walczy, bo musi, a nie dlatego, że chce. Kreślone gdzieś na uboczu wątki dramatyczne pogłębiają tę postać, choć i one mogą nie wszystkim przypaść do gustu. Według mnie dodają całości wagi i smutnego realizmu. Jones nigdy nie był nieskazitelnym, posągowym bohaterem, więc i tych kilka dodatkowych blizn na życiorysie, moim zdaniem, tylko mu służy.

“Artefakt przeznaczenia” nie jest idealny, ale...

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia, James Mangold, 2023, Walt Disney Pictures
Kadr z filmu “Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” (reż. James Mangold, 2023), fot. Walt Disney Pictures

Nie ma co owijać w bawełnę: mimo najlepszych chęci James Mangold nie jest Spielbergiem. “Artefakt przeznaczenia” w piękny sposób żegna kultowego bohatera młodości wielu z nas, ale w scenach akcji brakuje mu lekkości i polotu. Mimo że na ekranie dużo się dzieje (mamy tu pojedynki na pięści, strzelaniny i pościgi na ziemi, w wodzie i powietrzu), to całej tej akcji brakuje pomysłowości. Zrealizowana jest kompetentnie i szybko, ale brakuje jej iskry szaleństwa i komediowego zacięcia, które sprawiły, że zapamiętaliśmy pościg za ciężarówką z “Poszukiwaczy…” czy scenę z wagonikami ze “Świątyni…”. Najlepiej pod tym względem wypada prolog – nawet biorąc pod uwagę, że komputerowo odmłodzony Ford nie jest w stanie oszukać widza.

Rozumiem, że “Artefakt przeznaczenia” może kogoś nie zadowolić. Pod wieloma względami to bezpieczny sequel. Poprawny i dobrze napisany, ale nie wzbudzający dziecięcego zachwytu, jak chociażby “Ostatnia krucjata”. Ford ma swoje lata, więc trudno oczekiwać po nim młodzieńczej werwy (choć dalej tli się w nim dawny, łobuzerski urok). Mimo wad film Mangolda ma kilka scen, które każdego fana Indiany Jonesa mogą doprowadzić do łez. Choć tym razem sekwencje akcji mnie nie porwały tak, jakbym tego chciał, to już emocjonalnie kupuję “Artefakt…” z całym dobrodziejstwem inwentarza. Uważam, że Indy otrzymał zakończenie, na jakie zasługiwał i on, i jego fani.

Jan Sławiński

Jan Sławiński

Absolwent Filmoznawstwa (I i II stopień) oraz Tekstów Kultury (II stopień) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikuje w internecie, prasie specjalistycznej („Ekrany”, „Czas Literatury”, „Zeszyty Komiksowe”) oraz tomach zbiorowych („1000 filmów, które tworzą historię kina”, „Poszukiwacze zaginionych znaczeń”). Od ponad dziesięciu lat prowadzi autorskiego bloga jako Anonimowy Grzybiarz.