News will be here
Kenneth Anger, fot. Luke Gilford

W zeszłym miesiącu dziewięćdziesięciosześcioletniego Kennetha Angera dotknęła Śmierć. Legendarny przedstawiciel amerykańskiej kinowej awangardy co prawda dokonał żywota przed osiągnięciem spektakularnej "setki", lecz pozostawił po sobie dzieło życia o wartości co najmniej kilkudziesięciu innych filmowych karier.

Ponadczasowość tego twórcy pozwala więc wątpić w sens kreślenia jego sylwetki przy pomocy kronikarskiej formy przeszłej. Angerowskiej sztuki nie da się bowiem konturować retrospektywą, ani też traktować jak proroczego apokryfu popkultury. To wieloletni, konsekwentny projekt jednego człowieka funkcjonującego poza jakimkolwiek racjonalnym porządkiem. Projekt, który mimo cząstek historycznych i futurystycznych nie podąża ani na północ, ani na południe. Projekt, który (tak jak sam Kenneth Anger) dzięki swojej unikalności nie daje się wpisać w kulturowy ciąg przyczynowo-skutkowy. I właśnie dlatego żyje i będzie żyć wiecznie, mimo śmierci odpowiedzialnego za niego artysty.

Zatem niezgoda na wspominkowe portretowanie Autora wydaje mi się po prostu wyrazem dobrego smaku. Kenneth Anger j e s t (a nie b y ł) eksperymentalnym filmowcem, aktorem, pisarzem, praktykiem i teoretykiem okultyzmu, miłośnikiem magicznej filozofii Aleistera Crowleya, ale też facetem, który rzucił klątwę na gitarzystę Led Zeppelin. Jego jestestwu przypisuje się liczby: 1927 i 2023, miesiące: luty i maj oraz lokalizację zwaną Kalifornią. Na klatce piersiowej z dumą nosi wytatuowane imię Gwiazdy Porannej – Lucyfera. To jednak tylko drobne, powierzchowne dane. Prawdziwe Ja Angera kryje się natomiast w celuloidowym języku – dialekcie znacznie bardziej przekonującym niż wszelakie ciągi liter i cyfr.

Wyjątkowość filmów Angera tkwi przede wszystkim w ich unikalnym posmaku okultystycznym

“Lucifer Rising” (reż. Kenneth Anger, 1972)

Oczywiście inspiracje magiczne nie są niczym oryginalnym w świecie sztuki, zwłaszcza tej kontrkulturowej. Jednak Kenneth Anger wyróżnia się na tle koleżanek i kolegów równie mocno zafascynowanych alternatywnym spirytualizmem. Wielu kinowych surrealistów, eksperymentatorów i reprezentantów awangardy traktuje bowiem ezoteryczną filozofię dość powierzchownie – jako paliwo dla hipnotyzującej audiowizualnej estetyki. Ta nadrealna symbolika służy im za cudowny rekwizyt, który błyskotliwie wykorzystany działa na zmysły odbiorcy jak silnie odurzający narkotyk.

Ową formalną rozkosz znajdziemy również u autora kultowego w pewnych kręgach “Scorpio Rising” (Kenneth Anger to reżyser umiejący z mikrobudżetowego potencjału wycisnąć metafizyczny fresk), lecz jest ona nośnikiem idei wykraczającej poza hedonistyczną degustację czystej formy. Angerowska intensyfikacja ekranowych bodźców ucieka od wyświechtanego zarzutu o przerost formy nad treścią. Nie dlatego, że twórca przedialogizowuje swoje dzieło nieznośnym ciężarem informacyjnym, a raczej dlatego, że u niego wspomniana forma tak naprawdę równocześnie j e s t treścią.

Angerowska refleksja rodzi się nie tyle z klasycznie filmowej wrażliwości, ile z magicznej abstrakcyjności malarstwa i poezji

Scorprio Rising, Kenneth Anger, 1964
Kadr z filmu Scorprio Rising (reż. Kenneth Anger, 1964)

Z tańczącej wokół uważnego obiektywu kamery psychodelicznej gamy barw, przyrośniętych do niepokornych dusz aktorów kostiumów oraz płynącej gdzieś na przekór muzyki wyłania się osobliwa reinterpretacja egzystencjalizmu. Ten specyficznie fantastyczny filmowy spektakl szepcze naszej podświadomości do ucha lucyferyczne postulaty na temat istoty ludzkiego życia. Nic więc dziwnego, że w twórczości Amerykanina koneserzy nietuzinkowej kinematografii doszukują się fascynacji oniryzmem (ten trop potwierdza zażyła znajomość z francuskim surrealistą Jeanem Cocteau), a także zamiłowania do młodzieżowych subkultur (widać to w hippisowskim sznycie “Lucifer Rising” oraz motocyklowym fetyszyzmie bikerowego “Scorpio Rising”). To bardzo trafne skojarzenia, natomiast wydaje się, że wielu wielbicieli tych filmów zapomina o jeszcze jednej, być może najbardziej kluczowej asocjacji – niemieckim ekspresjonizmie.

Sposób, w jaki Kenneth Anger bawi się kolorystyką, jak igra z oświetleniem kadrów nawiązuje do (choć jednocześnie nie powtarza) arcydzieł pokroju “Nosferatu” czy “Gabinetu Doktora Caligari”. Podobnie jak Murnau i Lang, Anger także traktuje świat przedstawiony jako żywy, plastyczny organizm. Jest nawet bardziej radykalny, gdyż zrywa z ograniczeniami, jakie nakłada na niego rola reżysera. Spycha bowiem na daleki plan istotę wszelkich pragmatycznych schematów obezwładniających potencjał jego profesji. Przeciwstawia się konieczności dopasowania bezkresu własnej wyobraźni do ciasnych reguł suspensu, komponentów trzyaktowej struktury czy bezpiecznego komfortu klarownej konkluzji.

Kenneth Anger jest w pewnym sensie malarzem, ponieważ zajmują go sensy ukryte pod wielobarwnością naszego świata

Kompilacja wywiadów z twórcą

Ten bezkompromisowy twórca nie posługuje się specyficzną kolorystyką, żeby opowiedzieć precyzyjnie wymyśloną historię (niczym przytoczeni ekspresjoniści, którzy obarczali światła i cienie poważnymi obowiązkami narratorów), a raczej pozwala, by fantasmagoryczne tonacje samodzielnie zabrały głos i niemal samoczynnie odkryły przed widzem treść, która żyje w nich od stuleci. Jednocześnie Kenneth Anger jest również poetą, ponieważ celem ostatecznym jego projektu jest wykreowanie własnego, zupełnie oryginalnego języka. Co jednak istotne, poetyckość takich filmów jak “Fireworks” nie zawiera się w słowach.

Są to bowiem obrazy w dużej mierze nieme, krzykliwe muzycznie i wizualnie, ale nie werbalnie. Ich skrajna liryczność objawia się natomiast w ekstremalnej subiektywności perspektywy. Kontynuując starą, dobrą gotycką tradycję, Kenneth Anger dopasowuje wykreowany krajobraz do rządzących bohaterami pasji, a nie odwrotnie. Jego okultystyczny solipsyzm konstruuje nęcącą, dynamiczną wizję rzeczywistości plastycznej – takiej, która odzwierciedla psychiczny, fizyczny oraz metafizyczny stan protagonistów. Największy fan upadłego anioła przemawia do publiczności z pozycji przepięknie nieracjonalnej. Rozrysowuje mapę żądz i obsesji, po czym przenosi odbiorcę w głąb tego niezwykłego terytorium i każe mu radzić sobie bez kompasu.

Malarsko-poetycka emocjonalność Angera materializuje się w ekscentrycznej kostiumologii jego filmów

Kenneth Anger i Nicolas Winding Refn dyskutujący o sztuce (nie tylko filmowej)

Dla jednego z ulubieńców Nicolasa Winding Refna strój postaci nie jest tylko ubraniem lub przebraniem. To coś więcej niż kolorowy kawałek tkaniny, który ma przyciągać wzrok publiki. Wyjątkowe uniformy protagonistów “The Inauguration of the Pleasure Dome” (m.in. kultowa klatka założona na głowę jednej z aktorek) czy “Scorpio Rising” (ikoniczna, rozbudzająca homoerotyczne fantazje skórzana kurtka motocyklowa) są przedłużeniem ich osobowości. Bohaterowie stroją się w psychotekstylia – oplatają ich tkaniny ukazujące mentalną indywidualność poszczególnych jednostek.

W swoich filmach Kenneth Anger za sprawą widowiskowej pstrokatości ubioru reinterpretuje egzystencjalizm Sartre’a, który w świecie pozbawionym odgórnego sensu nakazywał człowiekowi wykreowanie swojego własnego. Modowe wyczucie ikony amerykańskiego undergroundu odwraca kota ogonem i proponuje dekonstrukcyjną alternatywę – w świecie nieodgadnionego, ukrytego sensu człowiek może zbliżyć się do uniwersalnej, kosmologicznej prawdy jedynie poprzez nieustający, wiecznie zmienny i poszukujący akt kreatywny. Wyszyta na wspomnianych ubraniach Angerowska religia subiektywności idzie o krok dalej niż idea francuskiego intelektualisty. Zakłada bowiem, że niezliczona mnogość potencjalnych masek (strojów), które nosimy, całościowo wpisuje się w paradoksalny, chaotyczny porządek naszego uniwersum.

W pojedynczej autokreacji człowieka nie ma (jak u Sartre’a) elementu cynicznej negacji absolutu

The Inauguration of the Pleasure Dome, Kenneth Anger, 1954
Kadr z filmu “The Inauguration of the Pleasure Dome” (reż. Kenneth Anger, 1954)

W pojedynczej autokreacji człowieka nie ma (jak u Sartre’a) elementu cynicznej negacji absolutu. Mamy za to do czynienia z jeszcze odważniejszym konceptem wyjętym z ust Aleistera Crowleya i innych magów chaosu, który można sprowadzić do słynnego motta: “Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone”. Przewodnie hasło współczesnego okultyzmu można rozumieć właśnie jako ostateczną, uświęconą celebrację aktu kreatywnego. Nie tylko (wzorem Sartre’owskiej filozofii) codziennie wymyślamy sami siebie dla siebie, ale na dodatek jednocześnie jesteśmy w stanie wymyślić cały świat. Rzeczywistość jest snem, którego nie śnimy samodzielnie, a kolektywnie. Różnica między wyobrażeniem a namacalną codziennością zanika z chwilą, gdy rytualnie wprowadzamy ową fantazję w życie dzięki dostępnym nam wszystkim, szkicującym nasze codzienne autoportrety magicznym artefaktom – kostiumom, maskom, akcesoriom.

A jak do tego wszystkiego ma się muzyczna strona dokonań Angera?

Soundtrack filmu “Scorpio Rising”

Można powiedzieć, że jest ona pomostem łączącym nadrealność z realnością. Wspomniana wcześniej surrealistyczna kolorystyka oraz wyrafinowane zapędy kostiumograficzne ewokują silne, nadludzkie doznania spirytualne. Wszystkie te niezwykle plastyczne zabiegi wizualne mają odzwierciedlać głęboko ukryte, boskie przymioty ludzkiego ciała i ducha. Tymczasem Angerowska ścieżka dźwiękowa prawie zawsze służy jako znacznie bardziej przyziemny kontrapunkt. Filmy czołowego eksperymentatora amerykańskiego kina są najczęściej ozdobione zaskakująco przystępnymi brzmieniami – rock‘n’rollem, popem w stylu retro czy po prostu klasyczną muzyką ilustracyjną.

Na próżno szukać w nich formalnego szaleństwa wydarzeń, które rozgrywają się na ekranie. W prostocie tych soundtracków kryje się drugie, równie istotne oblicze filozofii Angera. Według niepokornego artysty człowiek powinien nie tylko mierzyć się ze swoją boskością, ale też pielęgnować ludzką, niedoskonałą tożsamość. Zatracając swoje drobne grzeszki i małe, hedonistyczne uciechy, które uwydatnia beztroska radość płynąca z dźwięków muzyki popularnej, stałby się Chrystusowy, a więc pyszniący się swoją perfekcją i szlachetnością, negujący naturalną ciemną stronę własnej tożsamości. To oczywiście scenariusz, którego Lucyferyczny artysta nie mógłby zaakceptować.

Ponieważ niesamowitość filmów Kennetha Angera tkwi również w ich niedopowiedzianej kompozycji, pozwolę sobie w tym miejscu postawić kropkę. Jeden z najwybitniejszych undergroundowych filmowców kręci wyłącznie pozbawione klarownej puenty krótkie metraże, a więc wielkim nietaktem byłoby wykładanie czytelnikom skrupulatnie przygotowanej, finałowej kawy na ławę. Tak więc…

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here