Na ekrany polskich kin wchodzi "Lombard". Dokument Łukasza Kowalskiego to zwycięzca festiwalu Millennium Docs Against Gravity oraz najchętniej pokazywany na zagranicznych festiwalach polski film dokumentalny tego roku. Sprawdziliśmy, o co tyle szumu.
Dokument opowiada o największym lombardzie w Europie, który mieści się w Bytomiu. Pomiędzy najróżniejszego rodzaju szpargałami, wśród gratów i skarbów z lamusa, przecinają się ludzkie losy. Reżyser Łukasz Kowalski skupia się na piątce bohaterów – właścicielach przybytku, Wieśku i Joli, oraz trójce ich pracowników. Biznes dawno przestał być rentowny, a oferowane w lombardzie towary nie budzą czyjejkolwiek ekscytacji. Wraz z upadającym biznesem na próbę zostaje wystawiony związek bohaterów. “Lombard” opowiada o ostatniej próbie ratowania legendarnego miejsca i międzyludzkich relacji.
Życie pod zastaw

Filmowy “Lombard” to słodko-gorzka opowieść, która w soczewce skupia społeczeństwo polskiego Detroit. Tytułowe miejsce odwiedzają barwne i oryginalne osobistości, których obecność na ekranie często uatrakcyjnia seans lub potrafi wywołać uśmiech. Część prezentowanych w dokumencie sytuacji jest absurdalna i groteskowa. Jednocześnie trudno nie zauważyć, że pod niecodziennym wyglądem, ekscentrycznym zachowaniem lub sposobem mówienia kryją się osoby doświadczone przez życie, z poharatanymi życiorysami, które często potrzebują wsparcia.
Tego często udziela im Jola. Choć biznes idzie źle, kasa świeci pustkami, a bytomski lombard nie może równać się z konkurencją (nie posiada w ofercie popularnych telewizorów ani laptopów), to od kobiety emanuje życzliwość. Spuści cenę klientce, która opiekuje się chorą matką, bezdomnego nakarmi zupą. Podobne sceny można posądzić o tanie granie na emocjach. Jednak “Lombard” ucieka od rzewnego dramatyzmu, a w portretowaniu bohaterów jest szczery.
Zdarzają się oczywiście sceny, które sprawiają wrażenie wyreżyserowanych (zwłaszcza Wiesiek lubi szarżować w blasku reflektorów). Nie psuje to jednak ogólnego, realistycznego efektu sprawiającego, że “Lombard” potrafi być przejmującym seansem, na którym łzy wzruszenia mieszają się ze szczerym śmiechem.
Lombard jako relikt przeszłości

Relacje międzyludzkie i pracownicze przecinają się, gdy śledzimy losy pracowników bytomskiego lombardu. Problem nierentowności biznesu wpływa na życie osobiste bohaterów, którzy często nie mają pieniędzy na podstawowe potrzeby. Żyją w specyficznym zawieszeniu, od klienta do klienta, bez perspektyw na polepszenie swojej ekonomicznej sytuacji. Frustracja i zmęczenie są na porządku dziennym, a jednocześnie nie brakuje w tej opowieści chwil wytchnienia, jak chociażby radość z kolejnych spędzanych wspólnie urodzin.
“Lombard” to również intrygujące spojrzenie na przecięcie przeszłości i teraźniejszości – na biznes, który jest jakby wyciągnięty z innej epoki. Sprzedaż używanych sprzętów w znacznej części przeniosła się do internetu, a w dobie ogromnych promocji, dyskontów i akcji typu Black Friday nawet nowy towar można często kupić za ułamek ceny.
Lombardy, oferujące mydło i powidło niczym z kolorowego kiermaszu, powoli przestają mieć rację bytu. Film Łukasza Kowalskiego pokazuje natomiast, że za każdym takim biznesem kryją się osoby, dla których jest on całym światem. I choć niejeden lombard zlikwidowano bez echa, to właśnie ludzi w ogólnym rozrachunku jest najbardziej szkoda.
