“Mission: Impossible – Dead Reckoning” – mocniej, szybciej [Recenzja]

Tom Cruise kolejny raz zachwyca na ekranie odważnymi numerami kaskaderskimi! W "Mission: Impossible – Dead Reckoning" twórcy podnoszą i tak już wysoko zawieszoną poprzeczkę, serwując widzom zapierające dech w piersiach kinowe widowisko.

W prologu “Mission: Impossible – Dead Reckoning” poznajemy kapitana okrętu podwodnego (w tej roli Marcin Dorociński). Statek zostaje zniszczony przez działanie Bytu, czyli zbuntowanej Sztucznej Inteligencji. Klucz złożony z dwóch części, który pozwala kontrolować lub wyłączyć Byt, staje się bardzo pożądanym towarem na międzynarodowym rynku. Na jego poszukiwanie wyruszają Ethan Hunt (Tom Cruise), Ilsa Faust (Rebecca Ferguson), Biała Wdowa (Vanessa Kirby), a także nowi gracze: Grace (Hayley Atwell) oraz Gabriel (Esai Morales).

“Mission: Impossible” po raz siódmy podnosi poprzeczkę

Tom Cruise i Vanessa Kirby w “Mission: Impossible - Dead Reckoning” (2023, reż. Christopher McQuarrie), fot. Paramount Pictures.

We współczesnym kinie rozrywkowym seria “Mission: Impossible” wyróżnia się na tle innych tytułów fizycznością scen akcji. Gdzie konkurencja – np. “Szybcy i wściekli” – stawiają przede wszystkim na efekty komputerowe, tam Tom Cruise robi wszystko samodzielnie i w starym stylu. Skok na motorze z klifu do kanionu i lot ze spadochronem? Ależ proszę bardzo! Oczywiście efekty specjalne są dodane w postprodukcji, ale mają za zadanie zamaskować elementy takie jak zbudowana rampa do skoku czy liny zabezpieczające, a nie są podstawą sceny.

Dysonans dobrze widać w scenie pościgu po Rzymie. W analogicznej sekwencji z “Fast X” Vin Diesel łamał kolejne prawa fizyki, lecz napięcia było w tym jak na lekarstwo. Cruise – mrugając do fanów “Tożsamości Bourne’a” i “Tylko dla Twoich oczu” – prawom tym podlega. Ograniczenia przekuwa w zaletę, dzięki którym pościg jest realistyczny. Niemal fizycznie można odczuć przeciążenia przy zakrętach, a do nosa dociera swąd palonej gumy. A może to tylko wyobraźnia, która rozpaczliwie próbuje nadążyć za całkowitą immersją. Jedno jest pewne: “Mission: Impossible – Dead Reckoning” to widowisko, które porywa widza i o okup prosi dopiero na napisach końcowych.

Nowe twarze w szpiegowskiej grze

Tom Cruise i Hayley Atwell w “Mission: Impossible - Dead Reckoning” (2023, reż. Christopher McQuarrie), fot. Paramount Pictures.

Na kolejne odsłony serii “Mission: Impossible” chodzi się po to, żeby zobaczyć, co szalonego tym razem odwalił Tom Cruise. Aktor słynie z tego, że samodzielnie wykonuje najbardziej absurdalne numery kaskaderskie. Jako gwiazda i producent cyklu, a ponadto przyjaciel reżysera i scenarzysty Christophera McQuarrie’a, ma dużą kontrolę nad całą franczyzą. Nic dziwnego, że może przesuwać kolejne granice i stawiać sobie nowe wyzwania, ku własnej satysfakcji i uciesze widzów.

W “Mission: Impossible – Dead Reckoning” ekran kradnie też Hayley Atwell. Wcielająca się w złodziejkę Brytyjka wprowadza do serii nową komediową energię i ma świetną chemię z Cruise’em. Jej bohaterka naturalnie wypada w scenach komediowych, jak również tych, które wymagają fizycznej sprawności lub kobiecego uroku. Dość bezpłciowo wypada z kolei “złol odcinka”, czyli Gabriel, z którym Ethan Hunt ma osobiste porachunki.

“Mission: Impossible” ponownie wciska w fotel

Kadr z filmu “Mission: Impossible - Dead Reckoning” (2023, reż. Christopher McQuarrie), fot. Paramount Pictures.

W sprawnym scenariuszu, który jedni uznają za obligatoryjne podprowadzenie do kolejnych widowiskowych scen akcji, a inni docenią mrugnięcia okiem do historii kina, nie ma miejsca na nudę. Film Christophera McQuarrie’a trwa ponad 2,5 godziny, a ja oczarowany kolejnymi atrakcjami ani razu nie spojrzałem na zegarek mimo później pory. Dostajemy tu trochę szpiegowskiego klimatu znanego z pierwszej odsłony cyklu, a także charakterystyczne dla serii “fałszywe twarze” czy równolegle montowane sekwencje rozpisane na kilka postaci (scena na lotnisku to popis scenariuszowej sprawności połączonej z doskonałym wyczuciem montażu).

Mimo że trudno szukać tu oryginalności, to całość imponuje rozmachem realizacyjnym, trzyma w napięciu i każe z niecierpliwością czekać na część drugą. Oczywiście pod warunkiem, że od tego typu kina oczekujemy przede wszystkim rozrywki, bo wszelkie poważniejsze wątki (temat AI czy światowych kryzysów żywiołowych) są jedynie pretekstem do coraz większej rozwałki. Ja nie mam nic przeciwko, a widząc, jak seria pięknie się rozwija z każdą kolejną częścią, nieco smuci fakt, że kontynuacja, której premierę zaplanowano na przyszły rok, ma zwieńczyć cykl o przygodach Ethana Hunta.

Jan Sławiński

Jan Sławiński

Absolwent Filmoznawstwa (I i II stopień) oraz Tekstów Kultury (II stopień) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikuje w internecie, prasie specjalistycznej („Ekrany”, „Czas Literatury”, „Zeszyty Komiksowe”) oraz tomach zbiorowych („1000 filmów, które tworzą historię kina”, „Poszukiwacze zaginionych znaczeń”). Od ponad dziesięciu lat prowadzi autorskiego bloga jako Anonimowy Grzybiarz.