Kino grozy to jeden z tych gatunków, w którym w zasadzie trudno wymyślić coś nowego, co dodatkowo zadziała tak, jak powinno, czyli przestraszy widzów. Jednak raz na kilka lat pojawiają się takie perełki, które swoje zadanie spełniają wzorowo oraz oferują pewną dozę świeżości. Taki jest właśnie film "Mów do mnie", który pojawił się na ekranach polskich kin.
Seans “Mów do mnie” mam za sobą od kilku miesięcy, ponieważ film obejrzałem na tegorocznym festiwalu Sundance. Zrobił on na mnie wtedy niesamowite wrażenie, dlatego też umieściłem go na liście najlepszych filmów festiwalu. Co więcej, z całej tej listy, to właśnie o tym filmie myślę najczęściej. Chyba dlatego, że był dla mnie największą niespodzianką, tak niesamowicie pozytywną, że teraz, przy okazji polskiej premiery kinowej, polecam ten film każdemu.
Zabawmy się

Już sama koncepcja filmu jest intrygująca. Grupa młodych ludzi posiada bowiem pewną zabalsamowaną dłoń, która wygląda jak obcięta z manekina. Nie jest to jednak zwykły przedmiot, ponieważ osoba, która uściśnie ową dłoń i wypowie słowa “mów do mnie” oraz “pozwalam ci wejść”, zaprasza do siebie ducha zmarłej osoby. Takie opętanie jest natomiast częścią... gry towarzyskiej, której uczestnicy prowadzą wyzwania – kto pozwoli się opętać przez więcej czasu. Zabawa nie może jednak potrwać dłużej niż dziewięćdziesiąt sekund, ponieważ wtedy duch może pozostać w ciele już na zawsze.
Te opętania są oczywiście nagrywane przez smartfony i udostępniane w sieci jako viralowe filmiki. Pojawiające się na imprezie dwie przyjaciółki początkowo nie wierzą, że to wszystko jest prawdziwe, ale gdy jedna z nich postanawia spróbować, w pewnym stopniu uzależnia się od tego uczucia. Jak można się domyślić, jest to zwiastunem kłopotów – choć niekoniecznie takich, jakich byśmy się spodziewali.
Bracia z YouTube’a

Danny i Michael Philippou, bracia znani z kanału RackaRacka, udowodnili, że dobry film nie musi mieć ogromnego budżetu i znanych nazwisk, by trafił w gusta publiczności. Wystarczy dobry pomysł i staranne wykonanie. Tak właśnie jest w przypadku “Mów do mnie”. Na uwagę zasługuje fakt, że twórcy znani są z wykorzystywania praktycznych efektów specjalnych, dlatego ich zastosowanie w opisywanym filmie daje momentami naprawdę niesamowite efekty. To chyba coraz popularniejszy trend w kinie, by możliwie jak najmniej wykorzystywać CGI – w tym sezonie pokazał to między innymi najważniejszy duet, czyli Barbenheimer.
Tym, co bardzo rzuca się w oczy podczas seansu, jest natomiast wysoki poziom realizacji pod kątem audiowizualnym oraz zdjęcia. Dzięki temu film pozwala odpowiednio budować napięcie, które w kulminacyjnych momentach potrafi naprawdę przestraszyć widza, choć nie w sztampowy jumpscare’owy sposób. Dla mnie najbardziej przerażające w filmie było to, że całość wydała mi się naprawdę prawdopodobna i realna. To chyba największy komplement, jaki można dać twórcą filmu grozy, ponieważ wtedy to nasze przerażenie jest największe.
Mimo że film korzysta w pewnym momentach z utartych gatunkowych schematów, to im głębiej wchodzimy w historię, tym mocniej czujemy, że nie do końca wiemy, jak ona się dalej potoczy.
“Mów do mnie” to komentarz społeczny

Warto dodać, że poza dawką samej grozy, film jest również komentarzem dzisiejszego społeczeństwa nastolatków. Oczywiście sporo tu się mówi o mediach społecznościowych, wyzwaniach internetowych i kilku innych dość oczywistych nawiązaniach. Jednak całość pokazuje nam również, jak młodzi ludzie radzą sobie ze stratą i własnymi demonami.
Ten niezwykle udany debiut przypomniał mi o „Coś za mną chodzi“ Davida Roberta Mitchella, który wiele lat temu zrobił na mnie podobne wrażenie – i był równie wielką niespodzianką.
Mam nadzieję, że wszystkim widzom, którzy wybiorą się na film do kina, przypadkiem on do gustu równie mocno, jak mnie. Chociaż uważam, że w przygodzie z nim, byłem w lepszej pozycji, gdyż nie wiedziałem o nim absolutnie nic. Dziś machina marketingowa (do której tym tekstem przykładam rękę), zrobiła swoje i niektórym może dać wygórowane oczekiwania, ale wierzę, że seans jednak je zaspokoi.