Wyreżyserowany przez Mateusza Rakowicza "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje" to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia Zdzisława Najmrodzkiego (Dawid Ogrodnik). Ten legendarny złodziej i mistrz ucieczek ponad dwudziestokrotnie wywinął się organom ścigania. Jego śladem podąża porucznik Barski (Robert Więckiewicz) – doświadczony wyga, który zna się na milicyjnej robocie jak mało kto. Choć okradanie Pewexów to lukratywny biznes, Najmro postanawia wycofać się z interesu, gdy spotyka Teresę (Marta Wągrocka) – nieśmiałą bileterkę jednego z warszawskich kin. Czy jednak uda mu się zostawić przestępczą przeszłość za sobą i przechytrzyć Barskiego?
Atrakcyjna forma

Film Rakowicza pulsuje kolorami, zachwyca energią i uwodzi muzycznymi szlagierami z końcówki lat 80. Mimo że akcja osadzona jest u schyłku PRL-u, to twórcy "Najmro" idą pod prąd estetycznej reprezentacji tego okresu w kinie. Zamiast szaro-burej rzeczywistości znanej z filmów Stanisława Barei, dostajemy żywe kolory, dynamiczny montaż i zabawy formalne (multiplikacja ekranu, zwolnione tempo, sceny montowane równolegle). Podbita kolorystyka przywodzi na myśl raczej "Miami Vice" niż "Rojst", a montaż atrakcji – dzieła Guya Ritchiego.
Porządne aktorstwo
Dynamiczna forma współgra z prezentowanym tematem. Najmro prezentowany jest jako nie tylko król ucieczek, ale też król życia. Przystojny, zawadiacki, dobrze ubrany i wygadany. Nic dziwnego, że kobiety nie mogą mu się oprzeć, a milicji trudno dotrzymać mu kroku. Ogrodnik wkłada w tę rolę całą swoją charyzmę, a jednocześnie nie staje się karykaturalny (jak w przypadku biografii pewnego jazzmana). Równie dobrze wypada Robert Więckiewicz jako doświadczony gliniarz-pracoholik, który chce złapać Najmro za wszelką cenę. Nieco gorzej wypadają natomiast Rafał Zawierucha jako partner Barskiego – sprowadzany do roli elementu komediowego, a także przerysowany do granic możliwości Jakub Gierszał.
Czysta przyjemność

Wartka akcja "Najmro" i charyzmatyczny bohater przykuwają do ekranu. Humor potrafi wywołać salwy śmiechu, a efekciarska forma sprawia, że całość ogląda się łatwo i przyjemnie. W filmie widać radość, która z pewnością towarzyszyła twórcom podczas pracy na planie. I choć czasami brakuje im umiaru (trzecia z kolei scena w slow-mo nie robi tego wrażenia co dwie poprzednie), to trzeba przyznać, że fun płynący z ekranu szybko udziela się widzom. I właśnie to sprawia, że można przymknąć oko na drobne potknięcia i dziury fabularne pełnometrażowego debiutu Rakowicza.
Długo wyczekiwana rozrywka
Kompetentnie zrealizowanego kina rozrywkowego można w Polsce szukać ze świecą. W zalewie martyrologicznych produkcji historycznych, komedii romantycznych realizowanych na jedno kopyto, filmów Patryka Vegi i nieśmiałych prób gatunkowych gubi się gdzieś jakość. Gdy "Najmro" wchodzi cały na biało, to robi jeszcze większe wrażenie. To szczere kino, które nie udaje niczego, czym nie jest. Ostatni raz tak dobrze bawiłem się w kinie na polskiej produkcji, gdy na ekrany wszedł "Vinci" Juliusza Machulskiego (2004). Sądząc po żywiołowych reakcjach publiczności na przedpremierowym pokazie filmu we Wrocławiu – nie jestem w tej opinii osamotniony.