Kolejny raz odwiedziłem Wrocław, żeby wziąć udział w święcie kina. Od 20 do 30 lipca 2023 odbywa się 23. edycja międzynarodowego festiwalu filmowego Nowe Horyzonty. Co ciekawego udało mi się zobaczyć w pierwszym tygodniu?
Po raz dwudziesty trzeci we Wrocławiu odbywają się Nowe Horyzonty – jeden z najważniejszych festiwali filmowych w Polsce, na którym spotykają się miłośnicy kina z całego świata. Przez jedenaście dni festiwal oferuje aż dwieście pięćdziesiąt jeden pokazów filmowych, a także wydarzenia towarzyszące jak koncerty, wystawy i spotkania z twórcami z Polski i zagranicy. Mnie natomiast, w ciągu sześciu dni pobytu na Nowych Horyzontach, udało się obejrzeć dwadzieścia jeden filmów, spośród których wybrałem pięć ulubionych. Kolejność przypadkowa.
“Poprzednie życie” (reż. Celine Song)

Debiut Celine Song to jeden z tych filmów, które często określa się mianem małego-wielkiego kina. Zresztą tego typu filmy zdominowały w tym roku moje Nowe Horyzonty. “Poprzednie życie” to skromna opowieść rozpisana na trójkę bohaterów i opowiedziana z kobiecej perspektywy. Nora (Greta Lee) jako dziecko wyjechała do Ameryki, gdzie wyszła za Arthura (John Magaro). Mimo że jest szczęśliwa, czasami wraca myślami do swej pierwszej miłości jeszcze z czasów podstawówki. Po latach udało się jej ponownie nawiązać kontakt z Hae Sungiem (Teo Yoo), jednak obowiązki i odległość sprawiły, że znajomość ta pozostała w sferze zażyłej przyjaźni.
Po wyjściu za mąż kobieta straciła kontakt z mężczyzną, ten jednak postanawia ją odwiedzić w Nowym Jorku. “Poprzednie życie” to piękna opowieść o miłości, przyjaźni i tym, co mogłoby być, gdyby kilka rzeczy potoczyło się inaczej. Łatwo zarzucić filmowi Song prostotę i pretensjonalność, ale gdy trafi on w odpowiednią strunę, może całkowicie pochłonąć i zauroczyć subtelnością ukazania skomplikowanych ludzkich relacji.
“Powoli” (reż. Marija Kavtaradze) – odkrycie festiwalu Nowe Horyzonty 2023

O związku w sposób subtelny i wielowymiarowy opowiada również “Powoli”. Film litewskiej reżyserki skupia się na parze bohaterów, których łączy nietypowa relacja. Ona (Greta Grinevičiūtė) to pełna energii i apetytu na życie nauczycielka tańca, która wyraża się poprzez ciało i niemal niezaspokojoną ochotę na seks. Natomiast on (Kestutis Cicenas) jest tłumaczem języka migowego i osobą aseksualną o spokojnym charakterze i głupkowatym poczuciu humoru.
Łączy ich jednak uczucie, które z obu stron zostaje podane w wątpliwość. Dovydas boi się, że nie potrafi zaspokoić wszystkich potrzeb dziewczyny. Z kolei Elena czuje się niepewnie w tym związku, bo to pierwszy raz, gdy mężczyzna nie pożąda jej ciała. Film niosą kreacje głównych bohaterów i niezwykła chemia między aktorami. To mądra i urocza opowieść, która zmusza do refleksji, mimo że została opowiedziana w przystępny sposób. Dla takich filmowych odkryć odwiedzam co roku Nowe Horyzonty.
“How to Have Sex” (reż. Molly Manning Walker)

Bilety na “How to Have Sex” Molly Manning Walker znikały w zastraszającym tempie, dlatego udało mi się wklikać dopiero na drugi seans w kinie Nowe Horyzonty. Cieszę się jednak, że obejrzałem ten film w ciemnej sali kinowej, na wielkim ekranie i przy maksymalnym skupieniu. Reżyserka zgrabnie wyprowadza widza w pole. Jej film zaczyna się jak “Spring Breakers” – trzy nastolatki po skończeniu szkoły jadą przeżyć wakacje życia. Kozackie wieczory i bolesne poranki, najpierw fontanna alko, a potem kac morderca bez serca. Młodość rządzi się swoimi prawami.
Jednak nieoczekiwanie film Walker skręca w cięższe rejony. Komediowe wstawki i beztroska znikają, zastępuje je natomiast napięciem niczym z horroru. Nie chcę zdradzać za dużo, bo im mniej wiadomo, tym mocniejsze będzie uderzenie – ja się go w ogóle nie spodziewałem, więc Walker szybkim ciosem rozłożyła mnie emocjonalnie na łopatki. Niby reżyserka nie pokazuje nic nowego, ale może właśnie to jest przerażające. Lata mijają, a pewne zachowania wymuszane przez normy społeczne wciąż mają miejsce, nie są piętnowane, a ból ofiar zostaje przemilczany jako wstydliwy temat.
“Reality” (reż. Tina Satter)

“Reality” Tiny Satter to kolejny skromny film wyświetlany podczas festiwalu Nowe Horyzonty, w którym reżyserce udaje się oszukać widza. Akcja rozgrywa się w zaledwie kilku pomieszczeniach, a fabuła została oparta na faktach. Pewnego razu w domu tytułowej bohaterki (Sydney Sweeney) pojawia się FBI. Agenci zadają mnóstwo pytań i przeszukują kolejne pokoje, podczas gdy dziewczyna wygląda na totalnie zagubioną. Czy naprawdę dopuściła się zbrodni, o którą zostaje oskarżona? A może jest łatwą ofiarą, która nie potrafi się bronić, dlatego próbuje się przypisać jej czyny kogoś innego?
To film skupiony na bohaterce i jej emocjach, ale też pewnego rodzaju układanka, która pokazuje kolejne warstwy w następnych scenach. Warto podkreślić świetną rolę Sydney Sweeney. Aktorka znana z “Euforii” pokazuje na ekranie całe spektrum emocji w skromnej i wyciszonej roli, która jednak nie powinna pozostawić nikogo obojętnym. Kojarzona dotychczas głównie ze scen, które wymagają fizycznej odwagi, tutaj prezentuje talent aktorski nieograniczony jedynie do zgrabnej sylwetki. Mała wielka rola w kolejnym małym wielkim filmie w tym zestawieniu. Widzowie, którzy nie załapią się na Nowe Horyzonty, będą mogli się zapoznać z tym tytułem już w sierpniu, bo właśnie wtedy wchodzi do szerokiej dystrybucji za sprawą M2Films.
“Czerwone niebo” (reż. Christian Petzold)

Na koniec jedyny tytuł nakręcony przez mężczyznę, który znalazł się w zestawieniu moich ulubionych filmów z tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty. Christian Petzold prezentuje bowiem najbardziej zabawny i przystępny film w swojej karierze. Po takich dramatach jak “Barbara” czy “Feniks” uznany niemiecki reżyser zwraca się w stronę męskiego bohatera – Leona (Thomas Schubert), który jest... okropnym człowiekiem.
To osoba małostkowa, samolubna i obwiniająca innych o własne niepowodzenia. Wraz z przyjacielem z dzieciństwa (Langston Uibel) Leon wyjeżdża do domku letniskowego w lesie, gdzie nieoczekiwanie rezyduje piękna Nadja (Paula Beer). Cała trójka będzie zmuszona do dzielenia jednej przestrzeni i wspólnego spędzania czasu. Dla głównego bohatera, który miał w spokoju wprowadzać ostatnie szlify do swojej książki, to katastrofa.
Petzold uwypukla wady chłopaka, które są zarówno źródłem komedii, jak i czynią postać zupełnie odpychającą, przez co podczas seansu ma się ambiwalentne uczucia względem Leona. Z jednej strony chce się nim potrząsnąć, by wreszcie się ogarnął i zrobił coś ze swoim życiem, a z drugiej ma się ochotę wspierająco poklepać go po ramieniu i zapewnić, że będzie dobrze. Petzold tworzy film zupełnie inny, niż jego poprzednie dzieła, ale może właśnie przez to tak ciekawy i zaskakujący na tle jego twórczości.