„Ojciec” to adaptacja sztuki autorstwa Floriana Zellera, który jest również reżyserem filmu. Główną i tytułową rolę gra tutaj Anthony Hopkins, nagrodzony za nią Oscarem. Na ekranie zobaczymy także Olivię Colman, Rufusa Sewella, czy Imogen Poots.
Nie taka starość straszna?
Głównym bohaterem filmu jest starszy mężczyzna Anthony (Hopkins), którego córka (Colman) chce zatrudnić dla niego opiekunkę. Ma to związek z wiekiem ojca i tym, że coraz gorzej radzi on sobie żyjąc samemu w mieszkaniu. Starszy pan oczywiście nie chce się na to zgodzić, twierdząc, że przecież daje on sobie znakomicie radę i nie potrzebuje obcej osoby w domu. Anthony co chwile próbuje udowodnić, że jest w pełni zdrowy zarówno w ciele, jak i na umyśle, w co nie do końca wierzy jego córka Anne.

Ciężka rzeczywistość
Po kilkunastu minutach seansu okazuje się, że nie wszystko wygląda tak, jak nam się wydawało. Oglądamy świat oczami Anthonego i widzimy jak często jego wizja rzeczywistości, miesza się z tą faktyczną. Zdarza mu się nie rozpoznać własnej córki, czy też innych członków rodziny. Nie kojarzy faktów, myśli, miejsc i czasu. Im bardziej zagłębiamy się w jego codzienność, tym bardziej przestajemy ją rozumieć i przestajemy zdawać sobie sprawę, co tak naprawdę dzieje się w głowie starszego mężczyzny.
Film wart nagród
„Ojciec” to film zdecydowanie wart obejrzenia i poświęcenia mu uwagi. Trzeba jednak od razu wiedzieć, że nie jest to seans prosty. To film mówiący o starzeniu się, o demencji i chorobie. W pewnym sensie jest to horror i to jego najgorszy rodzaj. Tu nie straszą nas potwory czy duchy. Przerażający jest obraz tego, co może w przyszłości spotkać każdego z nas. Zatracenie się i zostanie więźniem własnego, podeszłego już wiekowo, umysłu.
Anthony Hopkins gra tu jedną ze swoich najlepszych życiowych ról. Równie dobrze wypada tu Colman, która doskonale pokazuje nam zagubienie córki schorowanego ojca. Podczas seansu jesteśmy nieustannie w jednej przestrzeni – mieszkaniu, które co jakiś czas, niczym umysł głównego bohatera, zmienia się. Czuć tu momentami niebywałą klaustrofobię, która tylko potęguje strach, który z minuty na minutę się w nas nasila.

Zadziwiające jest również to, że film jest przeniesieniem sztuki na ekran. Bardzo chciałbym zobaczyć go w wersji teatralnej, ale chyba tylko z tą samą obsadą, gdyż trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś mógł zagrać to lepiej, niż Hopkins.