Ceremonia jak zwykle przykuła uwagę fanów filmu z całego świata – i (o dziwo!) większość zapewne znalazła coś dla siebie. Od lat trwają debaty nad kształtem tego najbardziej prestiżowego, choć w sensie artystycznym nie aż tak istotnego plebiscytu. Nieprzypadkowo najważniejsze nagrody amerykańskiego przemysłu filmowego zwykło się traktować jako konkurs popularności, podczas gdy nad artyzmem pochylają się raczej jury festiwali. Zmiany, jakie dotykają Hollywood (i cały świat filmu), odciskają jednak swoje piętno nawet na kultowych Oscarach. Między innymi dlatego ostatnia gala przyniosła kilka zaskakujących rozstrzygnięć, a jej kształt długo jeszcze będzie komentowany. Czym Oscary 2020 zapisały się w historii?
Aktorsko – bez zaskoczeń

Gdy najlepszy aktor pierwszoplanowy wychodził na scenę, każdy doskonale wiedział, że jego przemówienie będzie mocne. Joaquin Phoenix, który brawurowo odegrał tytułową rolę w filmie "Joker", nieraz przecież pokazywał swoją nieobliczalną naturę... Tym razem jego przekaz był jednak mocnym, a zarazem trafnym podsumowaniem jego kariery oraz... ludzkiej natury:
Nie czuję się lepszy od pozostałych nominowanych czy innych osób w tej sali, bo wszyscy dzielimy tę samą miłość – miłość do filmu. To jej zawdzięczam niesamowite życie. Nie wiem, gdzie byłbym bez tego.
Jako aktywny działacz proekologiczny Phoenix nie mógł jednak nie wykorzystać okazji. Oscary 2020 były jego szansą, by zwrócić uwagę na ważne kwestie:
Myślimy, a przynajmniej każą nam tak myśleć, że podejmujemy różne sprawy. Widzę w nich jeden wspólny mianownik. Nieważne, czy mówimy o nierówności płci, rasizmie, prawach osób nieheteronormatywnych, rdzennych mieszkańców czy o prawach zwierząt – mówimy o walce z niesprawiedliwością. Mówimy o walce z przekonaniem, że jeden naród, jeden człowiek, jedna rasa, jedna płeć czy jeden gatunek ma prawo dominować, żerować i bezkarnie kontrolować drugi.
Korzystając z okazji, aktor przeprosił też środowisko filmowe za to, jakim był człowiekiem. Nie jest tajemnicą, że współpraca z nim bywała trudna, a jego zachowania często przekraczały normy społeczne. Niekwestionowany talent zyskał jednak uznanie przy okazji czwartej nominacji.

Na tym tle trudno było zaistnieć pozostałej trójce zwycięzców aktorskich: najlepszej aktorce pierwszoplanowej Renée Zellweger ("Judy"); najlepszemu aktorowi drugoplanowemu Bradowi Pittowi ("Pewnego razu... w Hollywood") i najlepszej aktorce drugoplanowej Laurze Dern ("Historia małżeńska"). Pośród nich tylko Zellweger znała smak zwycięstwa. Dern mogła być natomiast niemal pewna wygranej, ponieważ zwyczajnie zdystansowała rywalki swoim występem w filmie Netflixa. Podobnie jak Phoenix, za swoiste zwieńczenie dotychczasowych dokonań można natomiast uznać dotąd pomijanego Brada Pitta, który był wyraźnie poruszony otrzymaniem nagrody.
Najważniejsze rozstrzygnięcia, jakie przyniosły Oscary 2020
Wśród hollywoodzkich producentów zwykło się mawiać, że "Oscary są jak Igrzyska Olimpijskie – dobrze jest wygrać, ale nagrodą jest już sam udział". W tych kategoriach należy postrzegać kolejną ważną z perspektywy polskiego przemysłu filmowego nominację dla produkcji z naszego kraju. Od początku było jednak wiadomo, że "Boże Ciało" ma niewielkie szanse w konfrontacji z południowokoreańskim "Pasożytem".
"Parasite" Joon-ho Bonga to jedno z najważniejszych dzieł ubiegłego roku, które w przedbiegach zdobyło statuetkę za najlepszy film międzynarodowy. Mało kto mógł się jednak spodziewać, że produkcja zdobędzie też nagrody w najważniejszych kategoriach. Fakt, że Oscary 2020 dla najlepszego reżysera, najlepszego filmu i najlepszego scenariusza oryginalnego (wespół z Jin Won Hanem) trafiły w ręce Bonga, trzeba więc uznać za niemałą sensację. Ba, niektórzy zaczęli już wieszczyć kres "skostniałego Hollywoodu", ale wstrzymałbym się z otwieraniem szampana.

Fakt, że "Parasite" pozamiatał Oscary 2020, stając się przy okazji pierwszą produkcją nieanglojęzyczną, którą nagrodzono za najlepszy film, nie wywraca Hollywoodu do góry nogami. To po prostu uznanie – zupełnie zasłużone – za genialne dzieło, ale też potwierdzenie wielkiej klasy Joon-ho Bonga. Koreańczyk przecież w filmowym światku nie jest znany od dziś.
Czyjś sukces to czyjaś porażka – ale przecież liczy się udział

Skoro o "walce ze skostniałym systemem" mowa – warto zauważyć kolejną statuetkę dla Netflixa. Najlepszym pełnometrażowym filmem dokumentalnym uznano "Amerykańską fabrykę" Stevena Bognara oraz Julii i Jeffa Reichertów. To chyba jednak nie sprawi, że w firmie Reeda Hastingsa Oscary 2020 będą wspominane z rozrzewnieniem. Wobec liczby nominacji (za "Irlandczyka" i "Historię małżeńską") ta statuetka i wyrazy uznania dla Laury Dern z pewnością nie zaspokajają ambicji streamingowego giganta. Nic dziwnego, że jednym z hitów wieczoru okazały się zdjęcia przysypiającego podczas gali Martina Scorsese. Mimo dziesięciu nominacji jego monumentalne dzieło, które na realizację czekało kilkanaście lat, nie zdobyło ani jednej nagrody. Poza już wymienionymi kategoriami film Scorsesego przegrał z "Jojo Rabbitem" Taiki Waititiego (Najlepszy scenariusz adaptowany); "Pewnego razu... w Hollywood" Quentina Tarantino (Najlepsza scenografia – Nancy Haigh, Barbara Ling); "Małymi kobietkami" Grety Gerwig (Najlepsze kostiumy – Jacqueline Durran) oraz "Le Mans '66" Jamesa Mangolda i "1917" Sama Mendesa.
Zresztą te dwa ostatnie filmy zdominowały kategorie techniczne. "1917" nagrodzono za najlepsze zdjęcia (Roger Deakins), efekty specjalne (Guillaume Rocheron, Greg Butler, Dominic Tuohy) i dźwięk (Mark Taylor, Stuart Wilson); natomiast "Le Mans '66" brylowało w kategoriach najlepszy montaż (Michael McCusker, Andrew Buckland) i montaż dźwięku (Donald Sylvester). Mimo to "1917" (dziesięć nominacji, także w najważniejszych kategoriach) można chyba uznać za największego przegranego zaraz po "Irlandczyku".
At least but not last... czyli Oscary 2020 w innych kategoriach

Wieczór dopełniły także wyróżnienia w mniej emocjonujących, ale niemniej ważnych kategoriach. Najlepszą charakteryzację i fryzury członkowie Akademii dostrzegli w "Gorącym temacie" (nagroda dla: Kazu Hiro, Anne Morgan i Vivian Baker). Za najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny uznano "Learning to Skateboard in a Warzone (If You're a Girl)" (Carol Dysinger, Elena Andreicheva); a za najlepszy krótkometrażowy film aktorski – "The Neighbors' Window" Marshalla Curry'ego. Wśród animacji najlepszym krótkometrażowym filmem animowanym okazało się "Hair Love" (Karen Rupert Toliver, Matther A. Cherry); jako najlepszy długometrażowy film animowany bezkonkurencyjne było natomiast "Toy Story 4". Muzycznie natomiast doceniono kunszt Hildura Guðnadóttira, który skomponował najlepszą muzykę oryginalną na potrzeby "Jokera"; a także utwór "(I'm Gonna) Love Me Again" Eltona Johna w brawurowym wykonaniu Tarona Egertona z filmu "Rocketman", uznaną za najlepszą piosenkę.