Muszę przyznać, że choć interesuję się Nagrodami Akademii od ponad dwudziestu lat, jeszcze nigdy ich rozdanie nie była dla mnie tak obojętne. Chyba z żadnym z monitowanych filmów nie czułem się mocniej emocjonalnie związany. Przynajmniej jeśli mówimy o głównych kategoriach. Nie wiem do końca, czy był to słaby filmowy rok, czy może po prostu takie nominowano filmy. Wiem natomiast, że nie miałem w tym wyścigu swojego faworyta i było mi wszystko jedno, do kogo trafią Oscary.
Kolejna gala i kolejne zmiany
Zanim jednak przejdziemy do samej listy zwycięzców, warto powiedzieć o kilku zmianach, które pojawiły się w tym roku. Sam formuła ponownie została dostosowana do obostrzeń związanych z pandemią COVID-19. gości na sali było mniej, postawiono na usadzenie części z nich przy stolikach – podobnie jak miało to miejsce podczas rozdania Złotych Globów. Czy to dobrze? Nie wiem. Kolejne zmiany dotyczą już prezentowania samych nagród.
Część z nich, w kilku miej popularnych – choć moim zdaniem nie mniej ważnych – kategoriach, zostało rozdanych jeszcze przed galą. Było ich aż osiem! Przemówienia zwycięzców miały zostać zmontowane i przedstawione podczas właściwiej transmisji. Miało to skrócić całość, gdyż w tych materiałach wideo mieliśmy obejrzeć tylko najważniejsze fragmenty przemówień... W praktyce wycięto głównie ich wchodzenie na scenę, czyli jakieś trzydzieści sekund na kategorię. Powiedzieć, że to nieśmieszny żart, to jak nic nie powiedzieć.
Oscary rozdane – w zasadzie bez większych zaskoczeń

Niestety nagroda nie powędrowała do polskiego filmy krótkometrażowego "Sukienka" w reżyserii Tadeusza Łysiaka. Całość raczej nie przynosi nam jednak większych zaskoczeń. W większości kategorii królowały te filmy, które od tygodni były w nich faworytami. I tak najwięcej statuetek otrzymał film "Diuna" – jak nie trudno się domyślić, głównie w kategoriach technicznych.
Pierwszoplanowe nagrody aktorskie powędrowały do Jessiki Chastain za "Oczy Tammy Faye" oraz do Willa Smitha za "King Richard". Na drugim planie docenieni zostali natomiast Ariana DeBose za rolę Anity w nowej wersji "West Side Story" oraz Troy Kotsur za film "CODA". Co ciekawe, DeBose została nagrodzona za tę samą rolę, za którą sześćdziesiąt lat temu Oscara otrzymała Rita Moreno. Z kolei Kotsur zapisał się na kartach oscarowej historii jako pierwszy głuchy aktor odbierający tę nagrodę w aktorskiej kategorii.

Doceniono również scenariusze. Za najlepszy scenariusz oryginalny uznano ten do filmu "Belfast", a nagroda za scenariusz adaptowany powędrowała do filmu "CODA". Najlepszym filmem międzynarodowym okazał się „Drive my car”, natomiast najlepszą reżyserka została Jane Campion za swój western "Psie pazury". Tym samym jest trzecią kobietą w historii, która otrzymała Oscara za najlepszą reżyserię. Niespodzianka przyszła jednak w głównej kategorii.
Pełną listę nagrodzonych znajdziecie na oficjalnej stronie gali.
Nowy rozdział w historii

Zaskoczeniem – choć było to w zasadzie do przewidzenia – była nagroda dla Najlepszego Filmu. Otrzymał ją "CODA" opowiadający o młodej dziewczynie posiadającej głuchych rodziców i brata. Sam film jest oczywiście dobry, jednak mi o wiele bardziej przypadł do gustu francuski oryginał, którego "CODA" jest remakiem. Czy jest to najlepszy film w minionym roku? Raczej nie, jednak przekaz, jaki z niego płynie, jest bardzo pozytywny i dobry do sprzedania.
"CODA" zapisuje się na kartach historii nagrody, jaką są Oscary. Dlaczego? Przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszy to wspomniana wcześniej nagroda dla aktora drugoplanowego. Pierwszy raz została przyznana ona głuchemu mężczyźnie. Fakt ten na pewno bardzo cieszy, choć można sobie zadać pytanie: dlaczego dopiero teraz?
Drugą rzeczą jest to, że ostatecznie rozstrzygnięto wyścig dla Najlepszego Filmu z dystrybucji streamingowej. Od lat biorą w nim udział giganci z Netflixem na czele, ale ostatecznie wygrywa go Apple TV+, powstałe niecałe trzy lata temu. Co więcej, co mnie bardzo cieszy, "CODA" udowadnia, że do tak prestiżowych nagród i mainstreamu może się przebić film z niezależnego kina festiwalowego. Warto przypomnieć, że wygrał on zeszłoroczny festiwal Sundance, po czym prawa do jego dystrybucji zostały kupione przez Apple.
Nie obyło się bez kontrowersji

O tegorocznej gali długo będzie się mówić w kontekście Willa Smitha. Wbrew pozorom jednak nie będzie to dotyczyć jego nagrody, jaką otrzymał za najlepszą rolę pierwszoplanową. Chwilę wcześniej, gdy Chris Rock zapowiadał nagrodę dla filmu dokumentalnego, ze sceny wypowiedział on pewien żart (śmieszy czy nieśmieszny – to nie ma chyba akurat znaczenia), który nawiązywał do fryzury żony Smitha.
Jada Pinkett Smith cierpi na chorobę, przez którą traci włosy. Rock nawiązał do jej osoby i powiedział, że będzie mogła wystąpić w drugiej części filmu "G.I. Jane", której główna bohaterka miała włosy obcięte na krótko. Will Smith poczuł się zniesmaczony tym komentarzem i wszedł na scenę, po czym uderzył Rocka. Następnie usiadł na swoim miejscu i jeszcze krzyczał niecenzuralne słowa na scenę.
Czy samo oburzenie było słuszne? Być może, jednak na pewno nie powinno się reagować w ten sposób. O wiele bardziej poprawne pewnie byłoby wejście na scenę i samo zwrócenie uwagi. Rękoczyny, w moim osobistym odczuciu, są w takich sytuacjach bardzo nie na miejscu.
Czy czekamy na przyszły rok?
Tegoroczna gala, a także te z lat poprzednich, wyraźnie pokazuje, że Oscary muszą przejść zmianę. Akademia niby wie, że pewne formuły są już reliktem przeszłości i należy trochę w tych nagrodach zmienić, ale jednocześnie słyszą, że dzwon bije, ale nie do końca wiedzą, w którym kościele. Chciałbym, żeby wiele poszło w dobrą stronę, bo zawsze kochałem oglądać gale oscarowe i mam już nieco dość przymykania oczu z zażenowania. Niech Oscary znów będą wydarzeniem pożądanym przez widzów, bo teraz podobają się one chyba tylko gwiazdom Hollywood.