News will be here
"Powrót do przyszłości" – 35 lat kultowego filmu

Pierwszy raz zetknąłem się z filmem Roberta Zemeckisa mniej więcej w 1994 roku. Byłem wtedy dzieckiem, które miało już za sobą seanse w kinie, ale też oglądało dużo telewizji i kaset VHS. Przede wszystkim były to filmy animowane, westerny i komedie, z których jednak niewiele rozumiałem. Pewnego dnia zobaczyłem natomiast film, który w jakimś sensie odmienił moje życie i rozpalił do siebie miłość, trwającą zresztą do dziś. Tak, to właśnie wtedy po raz pierwszy obejrzałem "Powrót do przyszłości".

Chłopak, który chciał wrócić

Powrót do przyszłości III, Universal Pictures
Kadr z "Powrotu do przyszłości III", fot. Universal Pictures

Marty McFly to nastolatek żyjący w 1985, który na pozór niczym nie różni się od swoich rówieśników. Można powiedzieć, że jest dość przeciętny. W szkole idzie mu średnio, rodzina to klasa średnia, ale bliżej niższej granicy niż wyższej. Gra na gitarze elektrycznej, słucha rocka i spędza czas ze swoją piękną dziewczyną Jennifer. Ma też specyficznego przyjaciela. Jest nim doktor Emmett Brown – zwariowany naukowiec, poświęcający się nauce i konstruowaniu coraz to nowszych wynalazków. Pewnego dnia doktor prosi Marty'ego, by spotkał się z nim w środku nocy na parkingu centrum handlowego. Okazuje się, że wynalazł on wehikuł czasu. Splot pewnych wydarzeń doprowadza natomiast do tego, że Marty cofa się do 1955 roku, gdzie poznaje swoich młodych rodziców, niebędących jeszcze parą, i młodszego doktora Browna, który ma mu pomóc w… powrocie do przyszłości. Tak właśnie można zarysować fabułę filmu Zemeckisa – i choć nie wydaje się ona zbyt skomplikowana, to jednocześnie jest niezwykle ciekawa.

Film, który mógł nie powstać

Powrót do przyszłości II, Universal Pictures
Kadr z "Powrotu do przyszłości II", fot. Universal Pictures

Dziś nie wyobrażamy sobie kina bez "Powrotu do przyszłości". Niewiele jednak brakowało, by film wyglądał zupełnie inaczej lub w ogóle nie powstał. Jego twórcami są reżyser Robert Zemeckis i scenarzysta Bob Gale, którzy już wcześniej współpracowali, a producentem sam Steven Spielberg. Zanim jednak zdecydowano się na produkcję filmu, jego scenariusz wędrował po wytwórniach i został odrzucony czterdzieści razy. Trafił między innymi do Disneya, ale władze wytwórni uznały, że są w nim pewne kontrowersyjne treści, które nie pasują do ich wizji kina. Kiedy już zainteresowano scenariuszem Universal Pictures, pojawiły się kolejne schody. Przedstawicielom studia nie spodobał się między innymi tytuł.

Universal Pictures
Kadr z "Powrotu do przyszłości", fot. Universal Pictures

"Powrót do przyszłości" uznano za zbyt skomplikowany i zagmatwany, przez co widzowie mogliby się poczuć nieswojo. Zaproponowano wówczas, by film zatytułować "Spaceman From Pluto", na co nie zgodzili się Spielberg i reszta – mając to w ogóle za żart. Rzeczy mogących przybrać innym kształt było zresztą więcej. DMC DeLorean, samochód grający rolę wehikułu czasu, stał się kultowy dzięki filmowi. Przez kilka lat wyprodukowano jednak niewiele egzemplarzy i gdyby nie film, zapewne nikt by o tym modelu nie słyszał. Dziś to jedno z najbardziej porządnych aut kolekcjonerskich na świecie, jednak pierwotnie wehikułem miała być… lodówka.

Dziś trudno wyobrazić sobie, że w Marty'ego mógłby wcielić się ktoś inny niż Michael J. Fox, którego karierę ten film rozpędził do 88 mil na godzinę. "Powrót do przyszłości" szybko uczynił go gwiazdą, ale nie musiało tak być. Nie tylko brano pod uwagę innych aktorów do tej roli, ale wręcz wybrano kogoś innego. Pierwotnie Marty'ego grał Eric Stoltz (możemy go pamiętać z "Pulp Fiction", bo to on wpadł na pomysł, by bohaterce Umy Thurman wbić igłę w serce) i robił to przez sześć tygodni. Zemeckis i Gale uznali jednak, że nie ma on niezbędnej dla tej postaci chemii i zastąpili go Foxem. Nakręcenie wszystkich dotychczasowych scen jeszcze raz kosztowało dodatkowe 3 000 000 dolarów.

Trzykrotny powrót do przyszłości

Universal Pictures
Kadr z "Powrotu do przyszłości III", fot. Universal Pictures

Po jeszcze wielu innych wybojach na drodze film ostatecznie trafił do kin i okazał się wielkim sukcesem. Tak dużym, że kilka lat później powstały dwie kontynuacje, kręcone w tym samym momencie. Był to pierwszy taki przypadek, który dziś jest często spotykaną praktyką. Tym samym całość zamyka nam się w trylogii – niezwykle spójnej, ciekawej i trzymającej cały czas równie wysoki poziom. Jest to jedna z rzeczy, za które kocham każdy film z serii "Powrót do przyszłości". Zapewniają nam bowiem niesamowitą rozrywkę od pierwszych minut pierwszego, aż do ostatnich trzeciego filmu. Właściwie można je oglądać jeden po drugim i traktować jako jeden film – sam często robię sobie takie maratony.

Najważniejszy film w życiu

Universal Pictures
Kadr z "Powrotu do przyszłości II", fot. Universal Pictures

O "Powrocie do przyszłości" mógłbym pisać i pisać. Nie ma filmów, które widziałbym większą liczbę razy. Znam je właściwie na pamięć, a mimo tego przy każdym seansie zdarza mi się odkryć jakieś drobnostki, których wcześniej nie widziałem. Są bowiem zbudowane na niesamowitej dbałości o szczegóły, które zostały tu bardzo dokładnie zaplanowane. Przynajmniej kilka razy w roku robię sobie seans wszystkich cześć (czasami między tymi maratonami włączam nawet pojedyncze wybrane filmy). I tak od dwudziestu pięciu lat.

Moje mieszkanie pełne jest gadżetów związanych z tymi produkcjami – mam modele DeLoreana, figurki bohaterów, plakaty, książki i same filmy. Jeśli chodzi o te ostatnie, mam na półkach kasety VHS, wydania DVD i Blu-ray, a teraz wyczekuję kuriera z wydaniem Blu-ray 4K UHD, które okazało się z okazji trzydziestopięciolecia premiery filmu. Na początku tego roku, zanim świat opanowała pandemia koronawirusa, w Londynie wystawiono także musical "Powrót do przyszłości". Można go było obejrzeć tylko kilkanaście dni, ale w przyszłym roku ma on wrócić na deski na dłużej. Jeżeli sytuacja na to pozwoli, to na pewno się wybiorę na jeden ze spektakli.

Kilka dni temu obchodziliśmy Back To The Future Day. Zgodnie z drugim filmem 21 października Marty, doktor Brown i Jennifer przybyli do 2015 roku. Z filmem wiąże się jeszcze inna data – 26 października 1985 Marty po raz pierwszy zobaczył wehikuł czasu i cofnął się do 1955 roku.

Jak pisałem wyżej, dla mnie to najważniejszy film w życiu. Nie jest to jednak kwestia mojego fanatyzmu. Takich ludzi jak ja jest na całym świece masa. Dlaczego? Bo to świetny film, który mimo upływu lat nie zestarzał się zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i wydźwięk całej produkcji. Bawi, wzrusza i daje nam kilka godzin naprawdę przemyślanej rozrywki. Pewnie wielu osobom mogę się narazić, ale dla mnie to lepszy film niż "Gwiezdne wojny" (które również kocham), czy inne kultowe serie. Jedno jest pewne: bez "Powrotu do przyszłości" moje życie nie byłoby takie samo. Zaraz po tym, jak przyjedzie kurier, zaczynam maraton wszystkich części.

Jan Urbanowicz

Jan Urbanowicz

Kinem jestem zafascynowany niemalże od kołyski, a przygody z nim zaczynałem od starych westernów i musicali z lat pięćdziesiątych. Kocham animacje Disneya, amerykańską popkulturę, "Gwiezdne wojny" i "Powrót do przyszłości". W filmach uwielbiam, że mogę spoglądać na świat z czyjejś perspektywy. Od wielu lat tworzę i współprowadzę podcasty o tematyce filmowej.

News will be here