Emitowany w latach 1994-2004 serial "Przyjaciele" jest jednym z najbardziej kultowych tytułów w historii telewizji. Osobiście nie znam innego, równie rozpoznawalnego dzieła popkultury. Sam zresztą jestem jego wieloletnim fanem. Moja przygoda z grupką przyjaciół z Nowego Jorku rozpoczęła się jeszcze w trakcie oryginalnej emisji jednego z pierwszych sezonów. W Polsce można było ich wówczas oglądać na paśmie odkodowanym Canal+. Tutaj uwaga: z dubbingiem!
Innymi słowy: Monikę, Rossa, Rachel, Phoebe, Joeya i Chandlera znam od jakiegoś ćwierćwiecza. Wszystkie dziesięć sezonów widziałem wielokrotnie, pojedyncze odcinki wyrywkowo pewnie jeszcze więcej. Większość dialogów znam na pamięć i jestem w stanie wypowiedzieć je jeszcze zanim zrobią to bohaterowie. Co ciekawe, zdecydowanie nie jestem w tym odosobniony. Gdy w 2004 roku wyemitowano ostatni odcinek, ogarnął mnie smutek, że nigdy więcej nie zobaczę tego z czymś nowym. Jak się jednak okazuje, nadzieja umiera ostatnia.
Przyjaciele od dawna planowali powrót

Od zakończenia "Przyjaciół" w 2004 roku minęło sporo czasu. Kariery aktorów poszły w różne strony, podobnie jak i ich drogi życiowe. W zasadzie regularnie mogliśmy na ekranach kin i telewizorów oglądać jedynie Jennifer Aniston. Serialowa Rachel Green zrobiła zdecydowanie największą karierę z całej grupy. Reszta aktorów z większym lub mniejszym powodzeniem grywała w filmach czy serialach. Częściej były to jednak pojedyncze występu, niżeli stała obecność w produkcjach. Przez ten czas wielokrotnie powracał temat kontynuowaniu serialu po latach. Mówiło się o ponownym spotkaniu przyjaciół, jednak plotki zawsze były dość szybko dementowane zarówno przez obsadę, jak i twórców serialu. Nie było w tym zresztą nic dziwnego.
Z jednej strony każdy z nas chciałby znów zobaczyć tę wspaniałą obsadę i bohaterów, którzy skradli serca miliardów (tak, tu spokojnie możemy powiedzieć o liczbach tego rzędu) ludzi na całym świecie. Z drugiej jednak wszystko kiedyś musi mieć swój koniec i "Przyjaciele" zakończyli się w najlepszym dla nich momencie. Fabuła finału była naturalna, a serial do końca był na topie. Nie dało się odczuć, że twórcy po prostu chcą zakończyć produkcję. Nie było też mowy o spadkach jakości, dlatego śmiało można przytoczyć słowa, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Tak właśnie było w przypadku "Przyjaciół".
Spotkanie po latach

Kilkanaście miesięcy temu, jeszcze przed pandemią, ujawniono jednak, że na zlecenie HBO powstanie specjalny odcinek serialu "Przyjaciele". Chciano go wyemitować w dniu premiery nowej usługi HBO Max. Ostatecznie platforma wystartowała, ale produkcję odcinka przesunięto z powodu sytuacji epidemiologicznej – teraz w końcu doczekaliśmy się emisji tego wyczekiwanego materiału.
Tak naprawdę cały czas podchodziłem do pomysłu specjalnego odcinka dość sceptycznie. Mówiąc szczerze, nie wierzyłem w niego. Bałem się, że całość skończy się marnym efektem, na siłę i że będzie to deptanie legendy serialu. Na szczęście, gdy nadszedł dzień, kiedy mogłem zobaczyć znów całą ekipę razem, ucieszyłem się, że raz na jakiś czas się mylę, a moje obawy okazują się błędne.
Efekt?
Cieszę się, że z nikim nie założyłem się o powodzenie tego przedsięwzięcia. Gdyby tak było, to właśnie byłbym stratny o sporo gotówki lub robiłbym coś bardzo głupiego, będącego przedmiotem zakładu. W zeszłym tygodniu miała miejsce premiera "Przyjaciele: Spotkanie po latach" – odcinka specjalnego, w którym cała szóstka przyjaciół spotyka się razem po siedemnastu latach. Twórcy nie zdecydowali się na fabularną kontynuację przygód bohaterów. Zamiast tego dostaliśmy miks dokumenty z talk-show. Do momentu premiery byłem bardzo sceptycznie nastawiony i bardzo mnie cieszy, że choć bałem się niewypału, to dostałem emocjonalną bombę!
Odcinek trwa nieco ponad półtorej godziny, a ja już po pięciu minutach płakałem ze wzruszenia – dwa razy. Spotkanie po tylu latach moich ukochanych bohaterów było jeszcze większym przeżyciem, niż mogła się spodziewać. W zasadzie to nie tyle bohaterów serialu, ile aktorów wcielających się w nich, ale jednocześnie będących… przyjaciółmi. Choć na twarzach widać było upływ czasu – dla jednych łagodniejszy, a dla drugich wręcz miażdżący – to miało się wrażenie, że te siedemnaście lat to jakby jeden dzień. Wydaje mi się, ze wiele osób ma w prawdziwym życiu takie relacje, że możemy kogoś nie widzieć przez lata, a podczas spotkania mamy wrażenie, że żegnaliśmy się zaledwie wczoraj. Tak właśnie jest z "Przyjaciółmi" i dodatkowo widać było, że między aktorami było dokładnie tak samo.
Przyjaciele aż po grób

Przez cały odcinek mieliśmy sentymentalne powroty do naszych bohaterów, do zabawnych odcinków, do postaci drugoplanowych. Były anegdoty, rozmowy, wyznania. Najbardziej chwyciły mnie za serce dwa momenty. Pierwszy to ten, kiedy na początku aktorzy zjawiają się na planie serialu i wspominają miejsce, w którym wszyscy wspólnie spędzili dziesięć lat życia. Drugi, kiedy Matthew Perry wyznał, że przy każdym nagraniu niemal paraliżował go strach, że publiczność nie będzie śmiała się z jego żartów.
Biorąc pod uwagę, że uważam Chandlera za najlepszą postać (pewnie nie tylko ja), zrobiło mi się przykro z powodu presji, jaką czuł na sobie Matthew. Należy też wspomnieć, że Perry przeszedł bardzo trudną podróż od czasów zakończenia serialu. Można powiedzieć, że życie go nie oszczędzało. Niestety widać to w tym odcinku.
Wspaniale było ich wszystkich znów zobaczyć. To był powrót do cudownych ludzi i bohaterów. Dla mnie powrót do lat młodości oraz do wspomnień ostatnich kilkunastu lat, kiedy to wielokrotnie oglądałem serial od początku do końca. Uświadomiłem sobie, jak kocham tę produkcję i że na pewno nie raz będę to niej jeszcze wracał.