News will be here
"Ratched" – ktoś tu pomylił filmy z Jackiem Nicholsonem [Recenzja]

Ten, kto oglądał "Lot nad kukułczym gniazdem" (lub jeszcze lepiej – czytał książkę Kena Keseya, którą Miloš Forman zaadaptował), bez wątpienia doskonale pamięta siostrę Ratched. Pielęgniarka dowodząca szpitalem psychiatrycznym w Salem to bardzo złożona antybohaterka. Spokojna i opanowana, a mimo to symbolizująca bezduszność systemu, autorytaryzm władzy i przyjemność płynącą z dominacji. Każda ze scen, w których jednoosobowo decyduje o losach całego oddziału; gdy steruje grupą dorosłych mężczyzn jak dziećmi czy wreszcie poddaje ich elektrowstrząsom i lobotomii, maluje obraz jej osobowości. Ratched czerpie przyjemność z tyranii, jaką wprowadziła w szpitalu. Jej prawdziwe oblicze, a więc mściwe i nieznoszące sprzeciwy rządy, odsłania dopiero Randle McMurphy. Konfrontacja z granym przez Jacka Nicholsona przestępcą, który symuluje chorobę, by uniknąć odsiadki, to klasyka dramatu psychologicznego. Ile z tego pozostało w serialowym prequelu jej losów?

Zachwycająca kreacja, skrywająca za fasadą zepsucie

Sarah Paulson, Mildred Ratched, Netflix
Pierwsza wizyta Mildred Ratched w szpitalu doktora Hanovera, fot. Netflix

Oryginalne produkcje Netflixa często okazują się kapiszonami, które nijak nie chcą wystrzelić, mimo że plan był inny. I trudno stawać w tej kwestii w obronie serwisu, bo choć zdarzają im się serialowe (a ostatnio nawet filmowe) perełki, zdecydowanie widać tu stawianie na ilość, nie jakość. "Ratched" nie wpisuje się jednak w ten schemat, bo to tytuł nad wyraz przemyślany i dopracowany – choć to ocena raczej stanu technicznego niż samej produkcji.

Prequel ukazuje losy Mildred Ratched na dobrych kilkanaście lat przed tym, co widzieliśmy/czytaliśmy w "Locie nad kukułczym gniazdem". Doświadczona przez pracę w szpitalu polowym podczas II wojny światowej kobieta poszukuje nowego pracodawcy. Kieruje się do szpitala psychiatrycznego w kalifornijskiej Lucii, niedaleko San Francisco, gdzie swoją praktykę prowadzi ekscentryczny doktor Richard Hanover. Chcący zrewolucjonizować terapię psychiatryczną lekarz uwikłany jest jednak w pewną intrygę polityczną. Jednym z jego pacjentów jest morderca, który z zimną krwią zabił czterech księży. Hanover wierzy, że może mu pomóc, podczas gdy finansujący jego działalność gubernator George Wilburn chce, by widowiskowa egzekucja Edmunda Tollesona przechyliła szalę zwycięstwa na jego korzyść podczas zbliżających się wyborów. Tytułowa bohaterka wkracza w sam środek wydarzeń, zresztą nieprzypadkowo – do Lucii przyciągnął ją bowiem wspomniany Tolleson.

Tyle mogę powiedzieć, by nie spoilerować serialu tym, którzy jeszcze go nie widzieli. A zobaczyć warto, bo to ciekawy tytuł, choć zdecydowanie nie dla każdego... Ale która z produkcji Ryana Murphy'ego jest dla każdego?

Nowy serial, stare przyzwyczajenia

Sophie Okonedo, Jon Jon Briones, Netflix
Grająca jedną z najciekawszych pacjentek Sophie Okonedo oraz Jon Jon Briones – serialowy dr Richard Hanover, fot. Netflix

Skoro już o tym mowa, warto wspomnieć o dziedzictwie Murphy'ego, które chyba nie pozwala mu już na inną, bardziej zaskakującą twórczość. Nie tak dawno próbował odciąć się od najważniejszych tytułów w swoim dorobku za sprawą miniserialu "Hollywood", ale i tam przemycał typowe dla siebie motywy. "Ratched", choć rozgrywa się w podobny realiach, co ten ostatni tytuł, można by wręcz nazwać podkręconym "American Horror Story". Wizualnie ten serial jest naprawdę dobry. Dopracowana czołówka, co u Netflixa nie jest częste (nie dziwię się, zazwyczaj i tak się je pomija) oraz bardzo przemyślane, klimatyczne kadry pozwalają świetnie się wczuć w tę historię. Niewiele tu jednak dramatu psychologicznego, sporo miejsca zostawiono natomiast scenom grozy. I nie jest to złe, ale – umówmy się – nie tego oczekuje fan "Lotu nad kukułczym gniazdem".

Murphy to spec w swoim fachu – nawet mimo dzielącej widownię i krytykę recepcji nie można mu tego odebrać. I w ten oto sposób znajdziemy w "Ratched" chociażby nawiązania do Hitchcocka czy sceny, które można by zakwalifikować nawet jako gore. Czasem makabra przeradza się jednak w groteskę. Oczywiście buduje to atmosferę grozy, ale też widocznie nakręca twórców (pomysłodawcą i współtwórcą scenariusza jest Evan Romansky). Ci zaś posuwają się coraz dalej i dalej, kolejnym postaciom zdejmując maski normalności, ale też coraz mocniej odcinając się od źródła. W efekcie bardziej niż "Lot nad kukułczym gniazdem" niektóre sceny, zwłaszcza na szpitalnych korytarzach, przypominają mi "Lśnienie". Niby główny bohater i tu, i tu grany przez Jacka Nicholsona, ale filmy, gatunki i przesłania zupełnie inne.

To nie tak, że "Ratched" jest złym serialem

Sharon Stone, Netflix
Sharon Stone jako Lenore Osgood, fot. Netflix

Możliwe, że powyższe akapity sprawiają wrażenie, jak gdybym odradzał oglądanie nowej produkcji Netflixa, ale jest wręcz przeciwnie. Serial jest dobry. Nie wybitny, ma swoje scenariuszowe głupotki. Paradoksalnie traci też dobre tempo w ostatnich dwóch odcinkach, w których dzieje się najwięcej. Może chciano opowiedzieć za dużo, za szybko... Nie brak też wpadek, jak choćby scena, w której jedna z postaci otwiera drzwi, mimo że kilkadziesiąt sekund wcześniej zostały one zamknięte na klucz – co wyraźnie podkreślono zbliżeniem. Takie błędy się jednak wybacza, zwłaszcza gdy tytuł broni się w innych aspektach. "Ratched" natomiast jeszcze lepiej, niż pod względem wizualnym, wypada aktorsko.

Niewiele tu kiepskich ról – tak w wykonaniu, jak i na papierze. Twórcy zafundowali nam dość liczne grono postaci, które w większości nie są tylko zapychaczami, tłem. Mają swoje życia, swoje własne historie (czasem zdradzane w wątkach pobocznych), nawet jeśli to tylko epizody. Nie chcę się zagłębiać w każdą z nich z osobna, ale zarówno Jon Jon Briones, Judy Davis, Cynthia Nixon, Sophie Okonedo, jak i przerysowana Sharon Stone odegrali sporo intrygujących scen.

Na osobną ocenę zasługuje odgrywająca tytułową rolę Sarah Paulson

Sarah Paulson, Ratched, Netflix
Sarah Paulson (materiały promujące "Ratched"), fot. Netflix

Etatowa aktorka Murphy'ego w postaci Mildred Ratched ewidentnie złapała drugi oddech. Nie ma tu gry na autopilocie, jak się jej zdarzało. To przekonująca (choć czasem niespójna), przerażająca kreacja – jeden z największych plusów tej produkcji. W tym wszystkim jednak zatracono sens, przesłane. Młoda siostra Ratched jest tak mocno oderwana od tej z oryginału, że równie dobrze mogłaby być zupełnie inną osobą. Z zimnej, rygorystycznej antagonistki uczyniono – bez cienia przesady – psychopatkę. Niby przejawia podobne zachowania, kalkuluje i rozgrywa każdego na swojej drodze. Ba, może nawet jest w tym lepsza, bo nie mierzy się z osobami chorymi psychicznie, lecz (teoretycznie) zdrowymi. Trudno jednak tłumaczyć jej postępowanie traumatycznymi wydarzeniami z dzieciństwa czy drugowojennego frontu. Jeszcze trudniej natomiast znaleźć łącznik między serialem a filmowo-książkowym pierwowzorem. I tu tkwi sedno problemu, jaki mam z "Ratched".

Nowy projekt Ryana Murphy'ego to widowisko w jego stylu – dopracowane wizualne i mające do opowiedzenia pewną konkretną historię. Nie mogę jednak nie oczekiwać czegoś więcej, bo dobry serial jest w tym przypadku zwyczajnie kiepskim prequelem. Gdyby nie tytułowa postać, a właściwie samo jej nazwisko, "Ratched" i "Lotu nad kukułczym gniazdem" nie łączyłoby zupełnie nic. Sam zresztą nie wiem, czy najgorsze w tym wszystkim jest odarcie głównej bohaterki z jej symboliki, czy banalne przesłanie, że nie ma ludzi zdrowych – są tylko ci dotąd niezdiagnozowani.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here