News will be here
"Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" – Marvel w pięciu smakach [Recenzja]

Kinowe Uniwersum Marvela to obecnie jedna z najpopularniejszych popkulturowych franczyz na świecie. Zbudowane na podobnej zasadzie, co komiksowe zeszyty (historie o różnych bohaterach rozgrywają się w tym samym świecie, a każda opowieść jest elementem większej układanki), odnosi sukcesy już od 2008 roku. Filmem, od którego wszystko się zaczęło, był "Iron Man" (reż. Jon Favreau), a na przestrzeni lat producent Kevin Feige wypracował sprawdzoną formułę superbohaterskiego widowiska. Dziś uniwersum to liczy dwadzieścia pięć filmów pełnometrażowych, kilka krótkometrażówek oraz seriali aktorskich, a także jeden serial animowany. Czy w najnowszej produkcji Marvel Studios da się wyczuć jeszcze powiew świeżości? Czy "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" broni się na tle wcześniejszych filmów?

Od zera do bohatera

Simu Liu, Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni, Destin Daniel Cretton, Marvel Studios
Simu Liu w tytułowej roli w "Shang-Chi i legendzie dziesięciu pierścieni" (reż. Destin Daniel Cretton, 2021), fot. Marvel Studios

Tytułowy bohater Shang-Chi (Simu Liu) to młody chłopak, który pracuje jako parkingowy, wieczorami przesiaduje ze znajomą z pracy (Awkwafina), a po kilku piwach staje się gwiazdą karaoke. Skrywa jednak mroczną tajemnicę. Jego ojciec (Tony Chiu-Wai Leung) to żyjący od tysiąca lat gangster, który posiada magiczną broń: Dziesięć Pierścieni. Gdy przeszłość upomni się o Shang-Chi, będzie on musiał stawić czoła nie tylko złowieszczemu ojcu, ale również traumie związanej ze śmiercią matki.

"Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" to kolejny udany film ze stajni Marvela, zrealizowany według sprawdzonego przepisu. Tym razem motywy wyciągnięte z komiksów zostały pożenione z kinem kopanym. Wszystko podlano wrażliwością reżysera, który dotychczas specjalizował się w filmach obyczajowych i dramatach. Brzmi karkołomnie? Pewnie tak, ale mimo to działa. Historia Shang-Chi opiera się na znanym schemacie origin story. Musi on zmierzyć się z własnymi demonami i dorosnąć do roli superbohatera.

Obyczajowa wrażliwość i szybka akcja

Meng'er Zhang, Simu Liu, Awkwafina, Destin Daniel Cretton, Marvel Studios
Meng'er Zhang, Simu Liu, Awkwafina w scenie z filmu "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni", fot. Marvel Studios

To w gruncie rzeczy opowieść o próbie wyrwania się spod skrzydeł toksycznego ojca, odkupienia błędów przeszłości, budowaniu własnej historii. W tym aspekcie reżyser Destin Daniel Cretton radzi sobie bardzo dobrze. Zresztą kilka lat wcześniej nakręcił poruszający "Szklany zamek" (2017) o kobiecie, którą pożerał wewnętrzny konflikt, rozdarcie między miłością a nienawiścią do ojca-alkoholika. Motywy rodzinne ma więc obcykane całkiem dobrze, a jak poradził sobie ze scenami akcji?

Miłośnicy długich ujęć i choreograficznej precyzji pewnie znajdą powody do narzekania. Tak jak w większości filmów Marvela, tak i tu sceny akcji są dość gęsto pocięte, ujęcia trwają kilka-kilkanaście sekund. Na szczęście znajdą się też takie, które pozwalają podziwiać kunszt i przygotowanie fizyczne Simu Liu oraz reszty obsady. Dotyczy to zwłaszcza rozbudowanej sekwencji, gdzie walka z kilkoma adwersarzami toczy się w mknącym po mieście autobusie oraz drugiej – w neonowej scenerii Makau. Nie brakuje w nich ciekawie zainscenizowanych kadrów, odwołań do klasyków (np. "Oldboya" Chan-wook Parka) ani napięcia.

W finale do wszystkiego dochodzi duża ilość magii, więc niejako siłą rzeczy stare dobre kung-fu musi ustąpić miejsca CGI. Pierwsze dwa akty intrygują tajemnicą, nowymi postaciami, utrzymują uwagę niezłym tempem, mieszanką estetyk (retrospekcje wprowadzają nieco kolorytu). W trzecim akcie mamy natomiast spektakularny pokaz fajerwerków, który wydaje się bezduszny.

Bez rewolucji

Tony Chiu-Wai Leung, Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni, Marvel Studios
Tony Chiu-Wai Leung w filmie "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni", fot. Marvel Studios

"Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" to zgrabne wprowadzenie do Uniwersum Marvela nowych elementów. Shang-Chi i jego historia pozwala zwiedzić nieznany zakątek tego świata i poznać kolejnych bohaterów, którzy z pewnością jeszcze powrócą. Nie ma co doszukiwać się tu nowej jakości. Pod względem struktury i realizacji to dość bezpieczne widowisko, prezentujące nowe rzeczy w stylu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Mamy tu więc nawiązania do poprzednich filmów cyklu (głównie "Iron Mana 3" w reżyserii Shane'a Blacka), prosty humor, obowiązkowe występy gościnne znanych postaci.

Oddani fani MCU z pewnością poczują się jak w domu. Sam bawiłem się nieźle, choć pod koniec czułem lekkie znużenie i rozczarowanie – głównie ze względu na niewykorzystanie potencjału tkwiącego w chińskiej mitologii. Wszyscy, którzy dotychczas nie przekonali się do tego popkulturowego fenomenu, raczej nie mają tu czego szukać.

Specjalny plakat filmu "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" dla kin IMAX
Jan Sławiński

Jan Sławiński

Absolwent Filmoznawstwa (I i II stopień) oraz Tekstów Kultury (II stopień) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikuje w internecie, prasie specjalistycznej („Ekrany”, „Czas Literatury”, „Zeszyty Komiksowe”) oraz tomach zbiorowych („1000 filmów, które tworzą historię kina”, „Poszukiwacze zaginionych znaczeń”). Od ponad dziesięciu lat prowadzi autorskiego bloga jako Anonimowy Grzybiarz.
News will be here