Na ekranach kin debiutuje kolejny film Marvel Studios. "Strażnicy Galaktyki: Volume 3" to nie tylko pożegnanie z kosmicznymi awanturnikami, ale również ostatni film Jamesa Gunna zrobiony dla Marvela. Czy reżyserowi i scenarzyście udało się satysfakcjonująco domknąć wątki serii zapoczątkowanej w 2014 roku?
Strażnicy Galaktyki to już nie tylko grupa kolorowych cudaków z różnych stron kosmosu, których połączyła przypadkowa misja, ale pełnoprawna rodzina. A ta, jak to często bywa, ma swoje lepsze i gorsze chwile. Legendarny Star-Lord (Chris Pratt) zapija smutki, wspominając Gamorę (Zoe Saldana), która w wyniku amnezji zapomniała o gorącym uczuciu, jakie niegdyś ich łączyło. Szybkie wytrzeźwienie zapewni nie tylko Quillowi, ale i całej drużynie atak na Rocketa (Bradley Cooper). Szop staje się celem Najwyższego Ewolucjonisty (Chukwudi Iwuji), któremu służy potężny Adam Warlock (Will Poulter). Strażnicy, chcąc uratować przyjaciela, będą musieli stawić czoła zarówno potężnym przeciwnikom, jak i bolesnej przeszłości…
Strażnicy Galaktyki trzymają fason

Gdy w 2014 roku na ekrany kin weszła pierwsza część “Strażników Galaktyki” Jamesa Gunna, był to powiew świeżości. Produkcja o szerzej nieznanych bohaterach okazała się czarnym koniem wyścigu o podium najlepszych filmów dynamicznie rozwijającego się Marvel Cinematic Universe. W 2023 roku krajobraz tego kinowego świata prezentuje się zgoła inaczej. Nowe elementy układanki coraz częściej okazują się rozczarowaniem, a z ekscytacji towarzyszącej kolejnym premierom pozostało tylko wspomnienie.
Sam James Gunn przechodzi do konkurencyjnego DC, by sprawować pieczę nad produkcjami o Batmanie i Supermanie. Jednak jego ostatni film zrealizowany pod batutą Kevina Feige’a przypomina, za co pokochaliśmy filmy Marvela. Mimo że poprzeczka nie była zawieszona wysoko, “Strażnicy Galaktyki vol. 3” obroniliby się również w czasach świetności MCU. Gunn korzysta ze sprawdzonej formuły, łącząc w swoim widowisku szaloną akcję, niewybredny humor, tonę emocji i mnóstwo dobrej muzyki.
Ten film to przygodowe sci-fi, które potrafi na zmianę rozbawić i wzruszyć do łez. Twórca ma konkretną historię do opowiedzenia oraz bohaterów, na których mu zależy. W przeciwieństwie do Taiki Waititiego, który próbował podążyć podobną drogą, kręcąc “Thora: Miłość i Grom”, Gunn nie zapomina o postaciach, które są sercem jego filmu, wciąż łącząc poważniejsze nuty z elementami komediowymi. Nawet najgłupszy żart nie sprawia, że tracimy z oczu emocjonalną stronę widowiska, motywacje Strażników czy stawkę, o jaką toczy się gra.
Więcej akcji, humoru i muzyki

Jak na ostatnią część trylogii przystało, “Strażnicy Galaktyki: Volume 3” dają nam jeszcze więcej tego, za co pokochaliśmy poprzednie odsłony serii. Mamy więcej odklejonych, groteskowych postaci (Will Poulter w roli Warlocka może konkurować z Dave’em Bautistą o tytuł kosmicznego głupka), więcej akcji (scena walki w korytarzu to topka MCU), ko(s)micznych sytuacji i dialogów oraz wpadający w ucho compilation score.
Jednocześnie Gunn, jak to tylko on potrafi, buduje ten zwariowany spektakl na fundamentach emocjonalnej historii. Główna fabuła rozwija się równolegle z retrospekcjami, w których mamy okazję poznać tragiczną historię Rocketa. Zanim reżyser i scenarzysta dał się poznać jako specjalista od lepienia superbohaterskich drużyn z odzysku (poza serią dla Marvela wyreżyserował również drugi “Suicide Squad”), pracował dla B-klasowej wytwórni horrorów Troma. Doświadczenie zdobyte podczas kręcenia “Robali” z 2006 roku wykorzystuje w trzecich “Strażnikach…”.
Retrospekcje z przeszłości Rocketa naginają kategorię wiekową widowiska, prezentując sceny rodem z koszmarnego body-horroru. Delikatni widzowie, zwłaszcza wrażliwi na okrucieństwo wobec zwierząt, mogą poczuć dyskomfort. Mimo że praca kamery i montaż ukrywają więcej, niż pokazują, to wyobraźnia działa na pełnych obrotach. Brutalne sceny eksperymentów może gryzą się z kolorową, roztańczoną i odjechaną resztą, ale również dobrze ukazują złożoność prezentowanych przez Gunna bohaterów i świata przedstawionego. Nic tu nie jest czarno-białe, a postaci przeszły naprawdę wiele, by wreszcie móc podróżować po kosmosie u boku przyjaciół i ratować wszechświat w rytmie największych ziemskich szlagierów.
Jestem Groot

James Gunn i jego “Strażnicy Galaktyki: Volume 3” dokonują czegoś pozornie zwykłego, ale w obecnym krajobrazie komiksowych blockbusterów – niesamowitego. Po kilku latach przeciętnych produkcji spod szyldu MCU, w których na siłę szukałem pozytywów, wreszcie dostaliśmy film spełniony. Z konsekwentnie prowadzoną historią, wizualną wyobraźnią i emocjami uszlachetniającymi przygodę. To produkcja, która daje masę frajdy podczas seansu, ale pod rozrywkowym charakterem potrafi również przemycić bardziej angażujące i dojrzałe treści, poruszając wątek społeczeństwa doskonałego i dysfunkcyjnej rodziny.
To nie jest zbiór luźno powiązanych fabularnie skeczy, gdzie postaci są archetypicznym wyobrażeniem superbohaterów o charakterze z papieru. “Strażnicy Galaktyki: Volume 3” są pełnokrwistą historią, która – nawet korzystając z ogranych schematów tego typu widowisk – wie, jak trafić prosto w serce. Bo opowiada o postaciach, na których zwyczajnie widzowi zależy. Jak na właściwe zakończenie serii przystało, każdy ze Strażników Galaktyki dostaje tu zwieńczenie swojego wątku. Mimo że, oczywiście, najwięcej miejsca Gunn poświęca Rocketowi i Quillowi, to nie zapomina o Draxie, Nebuli (Karen Gillan), Mantis (Pom Klementieff) czy Kraglinie (Sean Gunn). Opowiada o nich z empatią i miłością, sprawiając, że kosmiczni wyrzutkowie znajdują swoje miejsce we wszechświecie.
Szkoda, że Gunn kończy przygodę z tymi bohaterami. A jednocześnie trudno się gniewać, gdy daje nam najlepszy film MCU od lat. “Strażnicy Galaktyki: Volume 3” to piękne i wzruszające zwieńczenie przygód Quilla i spółki oraz zamknięcie pewnego etapu w kinowym uniwersum Marvela. Pozostaje czekać, czy trafi się ktoś z równie bogatą wyobraźnią, dla kogo kolejny film w świecie Avengers nie będzie tylko dobrze płatną fuchą, a – jak w przypadku Gunna – szansą na opowiedzenie poruszającej historii o wspaniałych, pełnych wad bohaterach.