W dobie recyklingu treści nie powinno dziwić, że na ekrany powraca kolejny klasyk. Czy współczesna odsłona historii o Atosie, Portosie, Aramisie i d'Artagnanie ma szansę skraść serca widzów i przywrócić do łask kino płaszcza i szpady?
Współcześni “Trzej Muszkieterowie” podążają utartą ścieżką, jednak momentami dodają coś nowego do znanego równania. Do Paryża przybywa młodzieniec z Gaskonii marzący o zostaniu królewskim muszkieterem. Odważny i zuchwały D’Artagnan (François Civil) szybko wikła się w pałacowe intrygi oraz zdobywa trzech przyjaciół: Atosa (Vincent Cassel), Portosa (Pio Marmaï) i Aramisa (Romain Duris). Wspólnie – zgodnie z dewizą jeden za wszystkich, wszyscy za jednego – bohaterowie spróbują zapobiec wojnie domowej i uratować dobre imię Francji. By tego dokonać, będą natomiast musieli pokrzyżować intrygi Milady (Eva Green) i kardynała Richelieu (Eric Ruf).
“Trzej muszkieterowie” – klasyka nie do zdarcia?

Powieść Aleksandra Dumasa “Trzej muszkieterowie” była pierwotnie publikowana w odcinkach w 1844 roku. Doczekała się dwóch oficjalnych kontynuacji, wielu naśladowców, a jej adaptacje można liczyć w dziesiątkach. Martin Bourboulon, reżyser najnowszej wersji, mierzy się zatem z tekstem kultowym, który był już interpretowany na wiele sposobów. Dominującym pomysłem Francuza jest uwiarygodnienie całości poprzez opowiedzenie jej w kluczu realistycznym. Wiele wcześniejszych adaptacji stawiało bowiem na przygodowo-awanturniczy klimat, cechując się humorem i wręcz slapstickowym zacięciem. Film Bourboulona jest natomiast poważny, walki brutalne, a zdjęcia oświetlone naturalnym światłem.
Zabiegi te odbierają jednak urok powieści Dumasa. “Trzej muszkieterowie”, mimo że bazowali na prawdziwych wydarzeniach historycznych i skrzętnie oddawali ducha epoki, byli przede wszystkim historią przygodową. Skrupulatnie uwarzonym destylatem nagłych zwrotów akcji, zakulisowych intryg, humoru i romansów. Niby Martin Bourboulon korzysta z tych samych składników, ale wychodzi mu danie mdłe, nudne i zachowawcze. Pozbawione lekkości i polotu, niemal całkowicie wyprane z elementów komediowych. Co najgorsze – nieoddające sprawiedliwości ani tekstowi źródłowemu, ani postaciom wykreowanym przez Dumasa. Bez wątpienia wpływ na to ma również decyzja o podziale opowieści na dwie części.
Bourboulonowscy “Trzej muszkieterowie” cierpią przez brak pomysłu na współczesną adaptację

Tegoroczna ekranizacja najsłynniejszej powieści Dumasa długo się rozkręca, a następnie fabuła skacze z miejsca na miejsce. Epizodyczność struktury można by wytłumaczyć literackim pierwowzorem (publikowanym – jakby nie było – w odcinkach i stawiającym na liczne zwroty akcji), jednak na ekranie wprowadza to zamęt, a tempo męczy. Mimo że dzieje się dużo i prawie non stop, to trudno zaangażować się w wydarzenia. Z jednej strony to wina wspomnianego nieprzyjaznego widzowi tempa i braku jasnej trójaktowej struktury scenariuszowej. Skaczemy od wątku do wątku, natomiast poszczególne elementy fabuły (romans Anny Austriaczki, oskarżenie Atosa, śledztwo w sprawie Milady itp.) mieszają się bez ładu i składu. Przez długi czas nie wiadomo, w jakim kierunku pójdzie historia, bo co chwilę zostają zapoczątkowane nowe wątki (jak opowieść Atosa o dawnej miłości, istotna dla fabuły pierwowzoru, ale tu wprowadzone zupełnie od czapy).
Z drugiej – pospiesznie i niechlujnie nakreślonych postaci. D’Artagnan dostaje najwięcej czasu ekranowego, ale zarówno on, jak i jego towarzysze są zupełnie bezbarwni. Niewiele o nich wiemy, a trzech doświadczonych muszkieterów trudno od siebie odróżnić (może poza Casselem, który ma po prostu znaną twarz). Mężczyźni zlewają się w bezkształtną masę, przez co po seansie ciężko darzyć ich sympatią lub nawet wymienić wyróżniające ich cechy charakteru. Nawet magnetyzująca zazwyczaj Eva Green tym razem snuje się po ekranie jakby bez życia. Tajemniczo pali fajkę i rzuca przebiegłymi spojrzeniami, ale wygląda na znudzoną całą tą maskaradą. Na takim tle najlepiej wypada Louis Garrel jako król Francji – przerysowany, karykaturalny i momentami uroczo naiwny.
Czas Muszkieterów przeminął?

Filmowi Martina Bourboulona nie służy rozbicie na dwie części. Choć “Trzej Muszkieterowie” już w przeszłości byli tak traktowani ze względu na pokaźne rozmiary literackiego pierwowzoru, to dotychczas nie było to kłopotem. Najlepiej pokazuje to wersja z 1973 roku, która obejmuje te same wydarzenia fabularne i kończy się niemal w identycznym momencie (bez cliffhangera, który mamy u Bourboulona). Jednak w adaptacji sprzed pięćdziesięciu lat wydarzenia angażują, postaci da się polubić, a humor i slapstick wplecione w pojedynki na szpady sprawiają, że całość ma lekki przygodowy ton. Żadnej z tych rzeczy nie da się powiedzieć o współczesnej wizji “Muszkieterów”.
Film z 2023 roku jest męczący w swej powadze i przeładowany wątkami. Urozmaica pierwowzór, ale jednocześnie odbiera mu magię. Być może najbardziej ambitnie podchodzi do scen akcji – wiele z nich zrealizowanych jest przy pomocy długich ujęć, a walki są szybkie, brutalne i męczące. Tylko cóż z tego, jeśli nie ma tu komu kibicować? Postaciom brak charakteru i uroku, za które byśmy je polubili. Przed chwilą musiałem sprawdzić w internecie, czy w filmie pojawił się w ogóle jednooki i złowrogi Rochefort – prawa ręka kardynała Richelieu i oddany wróg muszkieterów, niegdyś wybitnie zagrany przez Christophera Lee. Jak się okazuje – jest on częścią fabuły, ale albo jego rola została zmniejszona, albo po prostu zlał się z innymi anonimowymi sługusami Richelieu, skoro przez dwie godziny nie zauważyłem tej jakże charakterystycznej postaci.
Czy można być za starym na “Trzech Muszkieterów...”?

W trakcie seansu zastanawiałem się, czy wina nie leży po mojej stronie – może to ja wyrosłem z filmów płaszcza i szpady? Po wyjściu z kina i powrocie do domu obejrzałem ponownie wersję z 1973 roku w reżyserii Richarda Lestera. I cóż, bawiłem się wyśmienicie, na tyle dobrze, że od razu odpaliłem dwie kolejne części trylogii. Problemem są więc chyba nowi “Trzej muszkieterowie” podani ciężką ręką i bez pomysłu na reanimację klasyka. W trzeciej dekadzie XXI wieku naprawdę chciałoby się zobaczyć spektakularną, współczesną interpretację tej ponadczasowej historii. Pod koniec roku do francuskich kin trafi druga część dyptyku – “Trzej muszkieterowie: Milady” Bourboulona, nie wróżę jednak rewolucji i obejrzę ją raczej z obowiązku, niż prawdziwej ciekawości.