News will be here
"W głębi lasu" – Harlan Coben po polsku [Recenzja]

W głębi lasu jest drugim polskim serialem wyprodukowanym przez Netflixa. Pierwszym, dość chłodno przyjętym, był 1983 z 2019 roku współtworzony między innymi przez Agnieszkę Holland. Choć sam zaliczam się do osób, którym wspomniana produkcja przypadła do gustu, wiem, że nie była ona bez wad... Ale czy producenci Netflixa wyciągnęli wnioski i tym razem efekt jest lepszy?

Krótko mówiąc: tak

Kadr z serialu "W głębi lasu", fot. Netflix
Kadr z serialu "W głębi lasu", fot. Netflix

Serialowi udało się coś, co w ostatnim czasie udaje się niewielu produkcjom – sprawił, że całość obejrzałem praktycznie za jednym podejściem. W roku 1994 grupa młodzieży przebywa na obozie letnim. Pewnego wieczora czwórka z nich wchodzi do lasu, ale żadne z niego nie wraca. Co więcej, odnalezione zostają ciała tylko dwójki z nich. 25 lat później jeden z uczestników wspomnianego obozu – dziś prokurator w Warszawie – którego siostra była jedną z zaginionych, wpada na trop wskazujący na to, iż kobieta wciąż żyje. Powracają wspomnienia z dawnych lat i rozpoczyna się śledztwo, które być może da nadzieję na odzyskanie członka rodziny.

Nie miałem okazji czytać książki Harlana Cobena z 2007 roku. Nie wiedziałem więc, czego mogę się spodziewać po historii, o której opowiada serial. Zachęciła mnie jednak obsada oraz twórcy. Za reżyserię odpowiadają Leszek Dawid (Jesteś Bogiem) oraz Bartosz Konopka (Królik po berlińsku). W głównych rolach wystąpili natomiast Grzegorz Damięcki i Agnieszka Grochowska. Wielu znakomitych aktorów i aktorek pojawia się również na drugim czy trzecim planie. Nie ma chyba osoby, która nie natrafi tu na znajome twarze.

Kadr z serialu "W głębi lasu", fot. Netflix
Kadr z serialu "W głębi lasu", fot. Netflix

Bardzo spodobała mi się historia, z jaką musimy się zmierzyć jako widzowie. Zakładam, że książka jest jeszcze lepsza i bardziej trzymająca w napięciu, dlatego nie dziwię się, że była tak olbrzymim sukcesem na całym świecie. Nie uważam oczywiście, że serial w napięciu nie trzyma. Już po pierwszym odcinku, który był głównie ekspozycją postaci i wydarzeń, wiedziałem, że bardzo chcę poznać zakończenie tej historii – po seansie ostatniego czułem lekki niedosyt, ale tylko dlatego, że chciałbym poznać dalsze losy tych bohaterów.

Realizacja W głębi lasu stoi na wysokim poziomie

Serial jest bardzo dobrze zrealizowany – czego można było się spodziewać po produkcji od Netflix. Niestety nie obyło się bez czegoś, co jest bolączką każdego polskiego serialu czy filmu... Mowa oczywiście o kiepskim masteringu dźwięku, przez który dialogi są momentami słabo słyszalne. Dodatkowo po raz kolejny mam wrażenie, że wszyscy polscy filmowcy odkryli w ostatnich dwóch latach drony. Ujęć z tej perspektywy jest tu mnóstwo. Poza tymi dwoma kwestami trudno jest mi jednak znaleźć coś, do czego miałbym większe obiekcje, jeśli chodzi o realizację W głębi lasu.

Kadr z serialu "W głębi lasu", fot. Netflix
Kadr z serialu "W głębi lasu", fot. Netflix

Najnowszy polski serial od Netflixa to bardzo dobra pozycja, która idealnie sprawdzi się na weekend lub dłuższe wieczorne posiedzenia przed ekranem. W głębi lasu ma tylko sześć niespełna godzinnych odcinków, przez co nie poświęcimy mu wiele czasu, co jest zaletą również dlatego, że historia nie jest rozciągnięta. Momentami miałem wrażenie, że mogłoby być niektórych wątków nieco więcej, ale całość i tak sprawnie zamknęła się w tej formule. Myślę też, że serial może się spodobać osobom, które dorastały w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Część akcji toczy się w 1994 roku, a tamtejsze realia dobrze pokazano i odwzorowano poprzez muzykę, kostiumy oraz zachowania bohaterów. Dla mnie była to bardzo miła, nostalgiczna podróż w przeszłość.

W głębi lasu nie jest serialem idealnym i w kilku kwestach odstaje nieco od wielkich zagranicznych tytułów. Utwierdził mnie on jednak w przekonaniu, że w Polsce najlepiej wychodzą właśnie seriale kryminalne z elementami thrillera. Gdyby po seansie produkcji Netflixa ktoś szukał właśnie tego typu tytułów, to warto obejrzeć świetną Watahę, Pakt czy Belfra.

Jan Urbanowicz

Jan Urbanowicz

Kinem jestem zafascynowany niemalże od kołyski, a przygody z nim zaczynałem od starych westernów i musicali z lat pięćdziesiątych. Kocham animacje Disneya, amerykańską popkulturę, "Gwiezdne wojny" i "Powrót do przyszłości". W filmach uwielbiam, że mogę spoglądać na świat z czyjejś perspektywy. Od wielu lat tworzę i współprowadzę podcasty o tematyce filmowej.

News will be here