News will be here
W lesie dziś nie zaśnie nikt

Gatunek horroru w Polsce jest dość biedny, a przynajmniej, jeśli chodzi o kino, które przedostaje się do mainstreamu. Filmów, które mogła podziwiać szersza publika i które zostałyby ciepło przyjęte jest jak na lekarstwo. Kilka tygodni temu w sieci pojawił się zwiastun „W lesie dziś nie zaśnie nikt“, który to został okrzyknięty pierwszym polskim slasherem. Z tego, co się orientuję, to pierwszy na pewno nie jest. Być może jest jednak pierwszym, któremu uda się odnieść choć namiastkę sukcesu.

fot. materiały prasowe

Najnowszy film Bartosza M. Kowalskiego - reżysera, który kilka lat temu zadebiutował w pełnym formacie za sprawą „Placu zabaw“ – miał początkowo wejść do polskich kin 13 marca, co idealnie wpisywało się jego tematykę, gdyż data ta wypadała w piątek, a jak wiemy, „Piątek 13-tego“ to klasyka amerykańskich slasherów. Niestety, w związku z pandemią koronawirusa i zamknięciem kin, premiera została anulowana. W miniony piątek, tydzień po planowanej premierze, film pojawił się na platformie Netflix, co zszokowało absolutnie wszystkich, jednak jak najbardziej pozytywnie. Ruch ten był strzałem w dziesiątkę. Wątpię, by w kinach film osiągnął zadowalającą frekwencję, a tak wiele osób może go obejrzeć w domowym zaciszu.

Jak wypada ten „pierwszy polski slasher“?

Ku zaskoczeniu, bardzo dobrze! Już podczas oglądania zwiastuna byłem bardzo zaintrygowany tym, jak całość będzie się prezentować. Do seansu natomiast zachęcały mnie przede wszystkim dwie rzeczy: osoba reżysera i fakt, że slashery bardzo lubię i znam dobrze amerykańską klasykę gatunku. Bardzo cieszył mnie fakt, iż Kowalski, biorąc na warsztat kino gatunkowe, wybrał właśnie ten podgatunek horroru. Jednak by film przypadł komukolwiek do gustu, dobrze być zaznajomionym z konwencją i po prostu ją lubić. Reżyser czerpie garściami z klasyków gatunku i wyciska z nich bardzo smaczne soki. Widać tu nawiązania do wielu znanych produkcji - nie tylko pod względem samej stylistyki, ale również budowania fabuły, banałów i błędów. Śmiało można powiedzieć, że niemal wszystko jest tu zastosowane w pełni świadomie i chwała Kowalskiemu za to.

„W lesie dziś nie zaśnie nikt“ to slasher, którego nie powstydziliby się amerykańscy twórcy zakorzenieni w tym gatunku. Znajdziemy tu wszystko to, co lubimy w klasykach oraz bardzo przyzwoitą realizację i aktorstwo – które jak wiemy, w slasherach nigdy nie jest szczególnie wybite, ale na pewno nie można tu mówić o tym, że aktorzy wykonali źle swoją pracę.

Julia Wieniawa w roli głównej bohaterki Zosi; fot. materiały prasowe

W roli głównej zobaczymy tu Julię Wieniawę, której postać w większości niesie ten film. Ciężko mi napisać, jaki miałem stosunek do tej aktorki/piosenkarki, bo w zasadzie nie znam jej twórczości. Tym filmem pokazała, że jest utalentowaną aktorką, która może nas w przyszłości zaskoczyć. W filmie zobaczymy również wiele występów gościnnych, jak choćby Mirosława Zbrojewicza, Olafa Lubaszenkę czy Piotra Cyrwusa.

Fabuła filmu jest klasyczna, jeśli chodzi o gatunek. Jest grupka dzieciaków, z czego każdy wpisuje się w stereotyp horrorów. Od razu również wiadomo kto zginie, a kto przeżyje.

Nie zmienia to jednak faktu, że można się na tym filmie znakomicie bawić. Bo slashery poza tym, że mogą nas nieźle nastraszyć, to powinny przede wszystkim też bawić. Tak się właśnie dzieje w przypadku „W lesie dziś nie zaśnie nikt“. Bawiłem się na nim bardzo dobrze i nie żałuję spędzenia niecałych dwóch godzin przed ekranem telewizora. Film ma co prawda trochę niedociągnięć, ale uważam, że jest to jedna z ciekawszych polskich produkcji, jakie pojawiły się nad Wisłą w ostatnich miesiącach. Kowalski po raz kolejny udowodnił, że jest ciekawym twórcą. W świadomy sposób potrafi on kopiować elementy popkultury, przelewając to w swój własny styl. Nie mogę się doczekać kolejne go filmu, który wyjdzie spod jego rąk.

fot. materiały prasowe

Premiera „W lesie dziś nie zaśnie nikt“ na Netflixie to najlepsze, co mogło się temu filmowi przydarzyć. Mam nadzieję, że pozytywne opinie sprawią, że sięgnie po niego wiele osób. A to natomiast zachęci innych twórców w Polsce do zagłębienia się w takie kino gatunkowe. 

Jan Urbanowicz

Jan Urbanowicz

Kinem jestem zafascynowany niemalże od kołyski, a przygody z nim zaczynałem od starych westernów i musicali z lat pięćdziesiątych. Kocham animacje Disneya, amerykańską popkulturę, "Gwiezdne wojny" i "Powrót do przyszłości". W filmach uwielbiam, że mogę spoglądać na świat z czyjejś perspektywy. Od wielu lat tworzę i współprowadzę podcasty o tematyce filmowej.

News will be here