News will be here
Kumail Nanjiani jako Somen Banerjee w "Witamy w Chippendales" (2022), fot. Disney+

Choć Disney+ dostępny jest w Polsce zaledwie od czerwca ubiegłego roku, mam wrażenie, że stał się już jednym z tych miejsc, gdzie najchętniej zaglądam po nowe produkcje. Dzieje się tak między innymi dlatego, że zobaczymy tam seriale Hulu czy Foxa, które także należą do największego koncernu medialnego na świecie.

Platforma zaoferowała nam mocny początek roku za sprawą premiery “Witamy w Chippendales”. Nowy serial Disney+ opowiada historię powstania najbardziej rozpoznawalnej grupy – noszącej nazwę zapożyczoną od pierwszego klubu, w którym odbywały się jej występy – męskich striptizerów na świecie. Mowa oczywiście o Chippendales. Otwarcie przyznaję, że nigdy nie interesowałem się genezą owej grupy i nie wiedziałem kiedy, ani gdzie powstała. Tym bardziej nie wiedziałem, kto był jej inicjatorem i założycielem, ale nic straconego. Serial Disneya przybliża nam bowiem tę historię.

Od zera do milionera

 Murray Bartlett, Witamy w Chippendales, 2022, Disney+
Murray Bartlett w “Witamy w Chippendales” (2022), fot. Disney+

Historię, rzecz jasna, opartą na faktach. Głównym bohaterem jest Somen “Steve” Banerjee, który powołał Chippendales do życia. W tej roli na ekranie pojawia się Kumail Nanjiani, pokazując nam prawdziwy – i dobrze wszystkim znany – american dream. Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku hinduski imigrant pracował na stacji benzynowej, postanowił jednak zostać kimś i odnieść sukces. Oczywiście na początku jego próby kończą się fiaskiem, ale – na jego szczęście – nie zniechęciło go to.

Banerjee postanawia więc otworzyć pierwszy klub, w którym będzie dostępny męski striptiz dla kobiet. Jak się okazuje, kobiety również mają potrzebę oglądania i podziwiania ciał płci przeciwnej. Tym samym rozpoczyna się spełnianie marzenia o sukcesie, ale za każdym sukcesem najczęściej stoją również mroczne sekrety i działania. Nie inaczej jest w tym przypadku. Jak się bowiem okazuje, taniec, nagość i porządnie to dopiero początek.

Wszystko, co najlepsze, dzieje się za kulisami

Witamy w Chippendales, 2022, Disney+
Kadr z “Witamy w Chippendales” (2022) fot. Disney+

Miniserial od Disney+ zapewne nie znajdzie się na liście najlepszych produkcji 2023 roku, ale trudno jest go nie polecać. Choć podobnych seriali powstało już wiele, poziom realizacyjny i aktorski zasługuje tutaj na uwagę. Zwłaszcza ten pierwszy, ponieważ zarówno kostiumy, scenografie, jak i całe odwzorowanie klimatu lat osiemdziesiątych XX wieku, ogłada się wyśmienicie i mogę śmiało powiedzieć, że już same te elementy przyciągają i zachęcają do sięgania po kolejne odcinki.

Aktorsko również jest tu naprawdę dobrze, jednak na oklaski zasługują tu przede wszystkim postacie na drugim i trzecim planie. Annaleigh Ashford i Murray Bartlett to duet, który idealnie uzupełnia Kumaila Nanjianiego, nie raz kradnąc mu sceny. Dodatkowo na ekranie zobaczymy wspaniałą jak zawsze Juliette Lewis. Wspomniane nazwiska to elementy pewnej układanki, składającej się na opowieść o aspiracjach, władzy, pieniądzach i zazdrości.

To nie jest kolejny “Magic Mike”

Quentin Plair, Witamy w Chippendales, 2022, Disney+
Quentin Plair w “Witamy w Chippendales” (2022), fot. Disney+

Jeśli ktokolwiek spodziewał się, że będzie to produkcja na wzór filmów “Magic Mike”, obejdzie się smakiem. Oczywiście mamy tu motywy tańca i nagich męskich torsów, jednak jest to jedynie tło dla całej opowieści. A ta pełna jest intryg i dążenia do spełnienia marzeń – za wszelką cenę. Warto poznać tę historię i możliwe, że sam serial zachęci, by sięgnąć do historycznych źródeł i przekonać się, jak bardzo serial od Disney+ odzwierciedla to, co wydarzyło się naprawdę.

Nie jest to produkcja wybitna, pokazuje jednak, jak powstał jeden z największych fenomenów światowej rozrywki. Wszak o Chippendales wie właściwie każda osoba i to bez względu na płeć. Grupa zapełnia trybuny i miejsca wszędzie, gdzie przyjeżdża ze swoimi występami. Mimo że sam serial nie jest aż tak pociągający, pokazuje ciekawe kulisy narodzin tego fenomenu. I choć nie brak tu przestojów w narracji oraz płaskich bohaterów, to nie zawsze potrzebujemy wszystkiego na najwyższym poziomie. Ważne, że sama realizacja taka jest, co w tym wypadku wystarczyło mi, by na “Witamy w Chippendales” dobrze się bawić.

Jan Urbanowicz

Jan Urbanowicz

Kinem jestem zafascynowany niemalże od kołyski, a przygody z nim zaczynałem od starych westernów i musicali z lat pięćdziesiątych. Kocham animacje Disneya, amerykańską popkulturę, "Gwiezdne wojny" i "Powrót do przyszłości". W filmach uwielbiam, że mogę spoglądać na świat z czyjejś perspektywy. Od wielu lat tworzę i współprowadzę podcasty o tematyce filmowej.

News will be here