"Władcy wszechświata: Objawienie" – Mocy przybywaj! [Recenzja]

Być może nie u wszystkich tytuł "Władcy wszechświata" od razu wywołuje szybsze bicie serca, dlatego warto przypomnieć, o co w ogóle chodzi. Dawno, dawno temu produkująca zabawki firma Mattel stworzyła postać He-Mana – najsilniejszego człowieka we wszechświecie. To właśnie na podstawie tej serii zabawek oraz pewnego komiksu powstał serial animowany "He-Man i Władcy Wszechświata". Był on emitowany w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, również w Polsce. Byłem jedną z osób, które jako dziecko spędzało czas przed telewizorem, by poznać przygody He-Mana i jego przyjaciół. Kim właściwie był He-Man?

Najsilniejszy człowiek we wszechświecie

He-Man, Władcy wszechświata: Objawienie, Netflix
Fot. Netflix

Akcja serialu toczy się na planecie Eternia, gdzie nowoczesna technologia przeplata się z odwieczną i potężną magią. Eternią władają król Randal i królowa Marlena, ich synem jest natomiast – książę Adam. Jest on powszechnie uznawany za dość tchórzliwego młodzieńca, niegodnego, by kiedyś samemu zasiąść na tronie. Nikt jednak nie wie – a raczej niewielu wie – że Adam posiada Miecz Mocy i po wypowiedzeniu słów Na potęgę Posępnego Czerepu, mocy przybywaj! zamienia się w herosa He-Mana, czyli najsilniejszego człowieka we Wszechświecie. Wraz z przyjaciółmi bronią Eterni i zamku Posępny Czerep przed złym Szkieletorem i jego bandą.

Nowa wersja

He-Man, Władcy wszechświata: Objawienie, Netflix
Fot. Netflix

Przygody He-Mana były jedną z moich ulubionych animacji w czasach dzieciństwa. Choć później powstało jeszcze kilka nowych wersji, nie przypadły mi one do gustu. Były skierowane głównie do nowego pokolenia i nie podobały mi się. Kilkanaście miesięcy temu ujawniono jednak, że Kevin Smith, reżyser wielu kultowych dla mnie filmów i dobrze znany geek w świecie filmowym, stworzy kolejną, nową wersję. Tym razem można było być spokojnym o to, że będzie to coś o wiele bardziej zbliżonego do oryginału. Przynajmniej częściowo.

Fabuła

Fot. Netflix

Niestety, chcąc opisać przynajmniej zarys fabuły, będę musiał pokusić się o lekki spoiler. Otóż serial wcale nie skupia się na He-Manie. Postać ta tak naprawdę schodzi na dalszy plan, choć nie jest całkowicie nieobecna. Tutaj prym wiedzie Teela, adoptowana córka Duncana, jednego z przyjaciół He-Mana, którzy wiedzieli, że jest on Adamem. Teela wyrusza na misję, która ma na celu odnaleźć zagubioną Magię Eterni i tym samym uratować z chaosu planetę oraz zlikwidować zagrożenie, które wisi nad wszechświatem.

Animacja i gwiazdorska obsada

Fot. Netflix

Jedną z największych zalet produkcji jest dla mnie sam wygląd animacji. Choć wyraźnie widać, że jest to coś nowego, to nie można tu nie zauważyć podobieństw do oryginału. Sam kreska przypomina mi momentami inną animowaną produkcję Netflixa – "Castlevanię". Oczywiście to nie styl animacji jest tu najważniejszy, bo jak na tak ważne przedsięwzięcie, nie mogło tu zabraknąć gwiazdorskiej obsady. Tym samym pojawiają się tu takie osoby jak: Chris Wood, Lena Headey, Sarah Michelle Gellar czy legendy dubbingu jak Mark Hamil i Kevin Conroy. Nawet nie myślcie, żeby oglądać serial w innej wersji niż oryginalnej!

Powiew świeżości i siła nostalgii

Fot. Netflix

Pomimo tego, że część fanów klasycznej animacji nieco skrytykowało twórców za serial, moim zdaniem wypadł on znakomicie. Czuć tu ducha starej wersji, ale jednocześnie nie można uciec od tego wspaniałego powiewu świeżości. Nieco pozmieniano tu znanych wątków, co wyszło na dobre, oraz skupiono się na wielu postaciach, które wcześniej znajdowały się na drugim planie. Dodatkowo bardzo mocną stroną całego serialu są tutaj dialogi oraz odpowiednie wyważenie między scenami akcji a ekspozycją postaci. Dzięki temu czujemy, że są one czymś więcej niż tylko mięsem armatnim i dodatkiem do He-Mana, który wybawi wszystkich z opresji.

Podsumowanie

Fot. Netflix

"Władcy wszechświata: Objawienie" to jedna ciekawszych animacji, jakie dane mi było ostatnio oglądać. Na moją ocenę na pewno ma wpływ siła nostalgii i przywiązanie do oryginału, ale nawet bez nich byłbym tą produkcją zachwycony. Zgadza się tutaj tempo, rozwój i przemiany postaci, zaplecze fabuły, a także strona realizacyjna. Szkoda jedynie, że na razie pojawiła się tylko cześć pierwsza, mająca jedynie pięć odcinków. Z niecierpliwością czekam na część drugą, która prawdopodobnie pojawi się za kilka miesięcy. W międzyczasie polecam też obejrzeć krótki odcinek o tym, co działo się za kulisami produkcji oraz dokument sprzed kilku lat o samej postaci He-Mana.

Jan Urbanowicz

Jan Urbanowicz

Kinem jestem zafascynowany niemalże od kołyski, a przygody z nim zaczynałem od starych westernów i musicali z lat pięćdziesiątych. Kocham animacje Disneya, amerykańską popkulturę, "Gwiezdne wojny" i "Powrót do przyszłości". W filmach uwielbiam, że mogę spoglądać na świat z czyjejś perspektywy. Od wielu lat tworzę i współprowadzę podcasty o tematyce filmowej.