News will be here
"Uncharted" – nie wszystko złoto, co się świeci [Recenzja]

W filmowym "Uncharted" Nathan Drake (Tom Holland) jest drobnym złodziejaszkiem. Gdy spotyka Victora "Sully'ego" Sullivana (Mark Wahlberg), daje się porwać wizji zdobycia legendarnego złota Magellana. Główny bohater liczy też, że w trakcie wyprawy odnajdzie zaginionego brata. Na drodze dwóch poszukiwaczy stanie jednak złowieszczy Santiago Moncada (Antonio Banderas) roszczący sobie prawa do skarbu.

Twórcza zdrada

Mark Wahlberg, Tom Holland, Uncharted, Ruben Fleischer, Sony Pictures
Mark Wahlberg i Tom Holland w filmie "Uncharted" (reż. Ruben Fleischer, 2022), fot. Sony Pictures

Filmowa wersja "Uncharted" nie ma nawet grama lekkości i błyskotliwości swojego konsolowego odpowiednika. To topornie zrealizowany blockbuster, w którym trudno szukać innowacyjnych pomysłów inscenizacyjnych, a żarty i zwroty akcji pochodzą z automatycznego generatora. Szkoda, że za kamerą stanął wyrobnik, a nie osoba, która tchnęłaby w tę historię życie. Do reżyserii przymierzał się Travis Knight, który w "Bumblebee" pokazał, że czuje Kino Nowe Przygody. Po licznych problemach produkcyjnych, kilkukrotnym przepisaniu scenariusza, wymianie obsady i twórców, filmem zajął się jednak Ruben Fleischer – reżyser niezbyt udanego "Venoma".

Niestety decyzja, by pójść na łatwiznę, odbija się czkawką. Podczas seansu miałem wrażenie, że z niemal każdej sceny dałoby się wycisnąć więcej; że ciekawsza praca kamery, dynamiczniejszy montaż i lepiej poprowadzeni aktorzy zrobiliby z tego filmu naprawdę niezłe kino. Pozostaje zmarnowany potencjał i rzecz, którą ogląda się bez bólu, ale która ani przez chwilę nie zachwyca. Nie ma tu rozmachu, brawury i pewnej bezczelności, które charakteryzują najlepsze filmy awanturnicze (od przygód Indiany Jonesa, po "Piratów z Karaibów"). Adaptacja bezrefleksyjnie odtwarza za to sceny z gry, ale te, pozbawione kontekstu i wiarygodnej podbudowy, są tylko pustym ozdobnikiem.

Łyżka miodu w beczce dziegciu

Uncharted 3: Oszustwo Drake'a, Amy Hennig, Justin Richmond, Naughty Dog
Fragment okładki gry "Uncharted 3: Oszustwo Drake'a" (reż. Amy Hennig, Justin Richmond), fot. Naughty Dog

Tak jak wspomniałem – "Uncharted" ogląda się bezboleśnie, jeśli przymknąć oko na nijaką stronę formalną i kilka chybionych żartów. W całym filmie znajdziemy może dwa momenty, które przyspieszą bicie serca. Na pewno warto wspomnieć o spektakularnej scenie finałowej, która wyróżnia się pozytywnie na tle całej produkcji. Jest nie tylko oryginalna (wymyślona na potrzeby filmu), ale i odpowiednio szalona. Nie brakuje jej rozmachu, a absurdalność towarzysząca zmaganiom bohaterów w nietypowej scenerii daje namiastkę prawdziwej zabawy. Szkoda, że twórcom zabrakło odwagi, by wcześniej docisnąć pedał gazu. Z pewnością wyszłoby to adaptacji na dobre.

To nie jest mój Nathan Drake

Victor "Sully" Sullivan, Nathan Drake, Uncharted 4: Kres złodzieja, Neil Druckmann, Bruce Straley, Naughty Dog
Sully i Nathan Drake w grze "Uncharted 4: Kres złodzieja" (reż. Neil Druckmann, Bruce Straley), fot. Naughty Dog

Problemem filmu Fleischera jest również obsada. Przez Nathana Drake’a w interpretacji Toma Hollanda co chwilę prześwituje rola Petera Parkera. Młody bohater i tutaj jest naiwny, dobroduszny i popełnia błędy żółtodzioba. To nie doświadczony poszukiwacz przygód, jak w grach, a świeżak, który ma więcej szczęścia niż rozumu.

Jeszcze mniej wspólnego ze swoim cyfrowym odpowiednikiem ma Mark Wahlberg. Nie tylko brakuje mu ikonicznego wąsa i mentorskiej siwizny, ale też przez większość czasu jest postacią egoistyczną, którą trudno polubić. Konsolowy Sully miał swoje za uszami, ale łatwo było uwierzyć w głęboką przyjaźń, jaka łączyła go z Nathanem. Tu relacja obu mężczyzn praktycznie nie istnieje.

Bezbarwnie wypadają też postaci drugoplanowe: Banderas jako przeciwnik bohaterów jest zagrany na autopilocie. Nie budzi grozy, a jego motywacje przypominają roszczenia rozkapryszonego bachora. Trudno również uwierzyć, że Chloe Frazer (Sophia Ali) jest przebiegłą i nieustraszoną poszukiwaczką przygód. Brak jej zadziorności i własnego charakteru.

Wszystkie wymienione postaci łączy jedno: każda chce wykiwać resztę i zgarnąć skarb dla siebie. Normalnie takie założenie wprowadzałoby dreszcz ekscytacji. Prowadziło do zdynamizowania relacji między postaciami i atrakcyjnie gmatwało fabułę. Niestety, każdy fortel da się przewidzieć wcześniej, a bezbarwna gra aktorska odziera postaci z charakteru.

Zaginione dziedzictwo "Uncharted"

Tom Holland, Sophia Ali, Uncharted, Ruben Fleischer, 2022, Sony Pictures
Tom Holland i Sophia Ali w filmie "Uncharted", fot. Sony Pictures

To naprawdę ciekawe, że gry Naughty Dog składały hołd kinu przygodowemu, a ich filmowa adaptacja jest w tym względzie tak bardzo nieporadna. Konsolowa seria od pierwszych minut uwodzi klimatem wielkiej przygody i postaciami, które rozwijają się na przestrzeni kolejnych części. Dzięki filmowemu sposobowi opowiadania, szalonemu tempu i charakterystycznej energii przykuwa do pada na wiele godzin. Gry nawiązują do przygód Indiany Jonesa w ikonografii (egzotyczne lokacje, niebezpieczne pułapki), przygodowej atmosferze i kreacji charyzmatycznego bohatera. Jednocześnie opowiadają własną, oryginalną historię.

Z ekranu kilkakrotnie pada stwierdzenie: Co zaginęło, może zostać odnalezione. Patrząc na wyniki finansowe "Uncharted" (oraz scenę po napisach), można przypuszczać, że powstanie sequela to kwestia czasu. Oby twórcom tym razem udało się zrozumieć, co stanowi siłę pierwowzoru, oraz odnaleźli w sobie więcej kreatywności. To właśnie prawdziwy skarb, który ostatnio coraz częściej przeoczają hollywoodzcy producenci w pogoni za złotem.

Jan Sławiński

Jan Sławiński

Absolwent Filmoznawstwa (I i II stopień) oraz Tekstów Kultury (II stopień) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikuje w internecie, prasie specjalistycznej („Ekrany”, „Czas Literatury”, „Zeszyty Komiksowe”) oraz tomach zbiorowych („1000 filmów, które tworzą historię kina”, „Poszukiwacze zaginionych znaczeń”). Od ponad dziesięciu lat prowadzi autorskiego bloga jako Anonimowy Grzybiarz.
News will be here