“Sandman. Panie łaskawe” - kulminacja sennych koszmarów [Recenzja]

Wznowienie serii “Sandman”, magnum opus Neila Gaimana, powoli dobiega końca. Na księgarskie półki trafił przedostatni tom cyklu o tytule “Panie łaskawe”. Gdzie tym razem zabierze Morfeusza Gaiman? Odpowiadamy i oceniamy!

W dziewiątym albumie z serii “Sandman” Neil Gaiman tworzy iście mozaikową opowieść. Sam przyznaje w posłowiu, że to najambitniejsza odsłona jego cyklu, która przysporzyła mu sporo trudności podczas pisania. Na pierwszy plan wysuwa się historia matki, której dziecko zostaje porwane. Mały Daniel okazuje się łączyć świat realny i świat snu, a także losy wielu postaci, które na przestrzeni lat przewijały się przez uniwersum Morfeusza. Jednocześnie scenarzysta konsekwentnie pcha fabułę ku spektakularnemu finałowi, który na zawsze zmieni Śnienie.

Sandman i nadchodzący koniec snu

Fragment komiksu “Sandman. Panie łaskawe”, fot. Egmont Polska.

W albumie “Sandman. Panie łaskawe”, najgrubszej dotychczas odsłonie serii, łączą się wątki z całego cyklu. Powracają postaci z ośmiu poprzednich tomów serii, natomiast narracja toczy się wielotorowo i jest fragmentaryczna. Album liczy aż 350 stron, a Gaiman daje na nich upust swojemu literackiemu zacięciu. Bohaterowie przerzucają się mniej lub bardziej istotnymi dialogami, a scenarzysta niejednokrotnie ucieka się do stosowania narracji trzecioosobowej, która podkreśla pewnie rzeczy, dopowiada inne lub po prostu buduje wyjątkowy klimat.

Poszatkowana narracja, liczne przeskoki między bohaterami, enigmatyczna fabuła i ściany tekstu mogą być męczące. Dość długo zajęło mi zaaklimatyzowanie się w tym tomie. Pierwsza połowa była dość wymagającą lekturą. Nie wiedziałem, dokąd to wszystko zmierza i jaki cel ma pojawienie się niektórych postaci. “Dialogi o niczym” są fajne, bo często potrafią zbudować u odbiorcy złudzenie, że postaci, tak jak my, są zbudowane z krwi i kości, a nie tuszu i papieru. Jednak tym razem odczuwałem przesyt tego typu zabiegu i z ulgą zacząłem lekturę drugiej części komiksu.

Ta jest w moim odczuciu o wiele lepsza. Wreszcie wiadomo, dokąd zmierzają poszczególne wątki, a postaci, pojawiające się wcześniej na kilku stronach “bez celu”, wreszcie mają coś do roboty. Jasne, całość idzie w dość pompatyczne tony, a intryga dalej jest zawiła. Mimo to w pewnym momencie zorientowałem się, że nie mogę oderwać się od komiksu. Napięcie możnaby kroić nożem, losy postaci budziły prawdziwe emocje. Po czasie doceniam też spokojniejszą podbudowę z pierwszej części komiksu, która najpierw mnie zmęczyła. Taka retardacja pozwoliła lepiej wybrzmieć mocnemu finałowi.

Wielka kulminacja przed przebudzeniem

Fragment komiksu “Sandman. Panie łaskawe”, fot. Egmont Polska.

Album “Sandman. Panie łaskawe” to kawał porządnej lektury na poziomie, do którego Neil Gaiman zdążył nas już przyzwyczaić. Poszczególne wątki, charakterystyczne dla epizodycznej struktury jego serii, w przedostatnim tomie cyklu znajduje często nietypowe połączenia. Choć chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do rwanego tempa i nadmiaru występujących w tym komiksie postaci, to finalnie nie mogę wiele zarzucić “Paniom łaskawym”. To punkt kulminacyjny cyklu, który wywraca świat Morfeusza do góry nogami. Nie pozostaje nic innego, jak polecić komiks miłośnikom serii Gaimana i wypatrywać “Przebudzenia”, czyli 10. temu, będącego epilogiem legendarnego cyklu “Sandman”.

Seria o Morfeuszu po polsku ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont Polska w przekładzie Pauliny Braiter.

Jan Sławiński

Jan Sławiński

Absolwent Filmoznawstwa (I i II stopień) oraz Tekstów Kultury (II stopień) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikuje w internecie, prasie specjalistycznej („Ekrany”, „Czas Literatury”, „Zeszyty Komiksowe”) oraz tomach zbiorowych („1000 filmów, które tworzą historię kina”, „Poszukiwacze zaginionych znaczeń”). Od ponad dziesięciu lat prowadzi autorskiego bloga jako Anonimowy Grzybiarz.