Wydawnictwo Egmont Polska nie tylko zalewa rynek komiksowy nowymi tytułami, ale w dobie boomu na kolorowe zeszyty wraca również do klasyki. Po zbiorczych wydaniach takich serii jak "Lanfeust z Troy" czy "Armada", przyszedł czas na "Skorpiona" duetu Stephen Desberg (scenariusz) i Enrico Marini (rysunki).
Tytułowy Skorpion to awanturnik i łupieżca grobów cieszący się równie złą sławą, co powodzeniem wśród kobiet. Gładkolicy i złotousty ma w sobie łobuzerski urok, któremu trudno się oprzeć. Dzięki sprytowi, odwadze i znajomości szermierki potrafi natomiast umknąć każdemu niebezpieczeństwu. Legenda głosi, że jest synem czarownicy i samego diabła, a dowodem na to: piętno w kształcie skorpiona na skórze. Tajemnica jego pochodzenia sprawia, że bohater wchodzi w drogę dziewięciu rodom, które zza kulis rządzą osiemnastowiecznym Rzymem. Skorpion trafia w sam środek zakrojonej na ogromną skalę intrygi, w której udział biorą najwyżsi dostojnicy Kościoła.
“Skorpion” – stara historia w nowym opakowaniu

Nowe wydanie zbiera w jednym tomie trzy części serii “Skorpion”. W “Znamieniu szatana” poznajemy głównego bohatera i najważniejsze postaci całej intrygi. To dobre wprowadzenie, które pokazuje miejsce akcji i ustanawia klimat całości. Ten jest lekki, bo choć na dalszym tle rozgrywa się poważna intryga, która może zagrozić samemu papieżowi, to koncentrujemy się przede wszystkim na przygodzie.
Awanturniczy charakter opowieści widoczny jest w nagromadzeniu scen akcji (głównie w formie pojedynków na szpady, ale nie zabraknie kilku spektakularnych pościgów, ucieczek i akrobacji) oraz bezpretensjonalnym tonie całości. W “Tajemnicy papieża” i “Krzyżu Świętego Piotra” (dwóch pozostałych opowieściach zamkniętych w zbiorze) intryga się zagęszcza, niektóre tajemnice zostają wyjawione, bohater trafia w coraz większe tarapaty. Nikt nie udaje, że chodzi tu o coś więcej niż prostą, acz satysfakcjonującą rozrywkę.
Solidna lektura – czasem tyle wystarczy

Komiksowy “Skorpion” to po prostu porządna seria. Nie powiem, że na kolejne tomy (we Francji ukazało się ich kilkanaście) czekam z wypiekami na twarzy, ale jednocześnie trudno mi się do czegoś przyczepić. Scenariusz Belga Stephena Desberga może nie jest porywający, ale zgrabnie korzysta ze schematów fabularnych charakterystycznych dla obranej konwencji i potrafi zaciekawić. Klasę komiksu podnosi natomiast Enrico Marini, czyli mistrz realistycznej kreski, który w “Skorpionie” wyczynia prawdziwe cuda.
Widać, że opowieść płaszcza i szpady, specyficzny miks “Trzech muszkieterów” i “Assassin’s Creed”, mu służy. Akcja, choć dynamiczna, przedstawiana jest zawsze klarownie, malarskie zacięcie dodaje natomiast planszom Włocha smaku. Wreszcie Rzym sprzed stuleci na jego ilustracjach wygląda wprost przepięknie, a postaci traktowane są archetypowo: mężczyźni mają szerokie klaty i kwadratowe szczęki, a biusty kobiet wylewają się z gorsetów. Mimo wszystko szkoda, że “Skorpion” w wydaniu zbiorczym pozbawiony został jakichkolwiek dodatków, choćby w postaci szkiców Mariniego.
Łatwo posądzić twórców o kicz, jednak w ramach obranej konwencji wszystko wydaje się na swoim miejscu. Sami musicie sobie odpowiedzieć, czy w waszej biblioteczce znajdzie się miejsce na tego typu czytadło. Lekką i szybką lekturę, która być może nawet minimalnie marnuje swój potencjał, sugerując ciekawe wątki związane z przemianami wewnątrz Kościoła Katolickiego i porzucając je na rzecz akcji i przygody. Bo taki właśnie jest “Skorpion”.