News will be here
David Foster Wallace (2006), fot. Giovanni Giovannetti

Opus magnum Davida Fostera Wallace'a wreszcie zawitało do Polski i jest to wizyta z jednej strony interesująca, a z drugiej problematyczna.

David Foster Wallace i jego twórczość byli przez polskich czytelników poznawani trochę na opak. Najpierw otrzymaliśmy bowiem możliwość lektury zbiorów opowiadań i esejów autorstwa amerykańskiego postmodernisty. Następnie w naszych rękach znalazła się ostatnia, nieukończona powieść pisarza. Najsłynniejsze dzieło Wallace’a – “Niewyczerpany żart” (“Infinite Jest”) – poznaliśmy zaś dopiero teraz.

Wrześniowa premiera polskiej wersji kultowej pozycji nie tyle zmusza do recenzowania jej samej (choć tym oczywiście zajęło się wiele polskich popularnych tytułów medialnych), ile zastanowienia się nad losem tego tytułu na współczesnym rynku literackim nad Wisłą. Otóż okazuje się, że wszystkie osoby zaangażowane w projekt, od wydawców po tłumaczkę, tchnęli życie w byt immanentnie tragiczny.

Gdzie możemy usytuować ów tragizm?

Słynna przemowa Davida Fostera Wallace’a

Na pewno w deficycie znaczeniowym pojęcia Wielkiej Amerykańskiej Powieści. Idea spektakularnej objętościowo i treściowo książki wygenerowanej przez kulturę Stanów Zjednoczonych nie jest dla polskiego odbiorcy ideą choćby odrobinę interesującą. Nie chodzi tu o jakąś chorobliwą ignorancję rodzimych czytelników czy też nieuzasadnioną niechęć do amerykańskiej literatury. Raczej o wielką lukę importową. Znaczną część dzieł określanych tym efektownym mianem dostaliśmy o kilka dekad za późno (podobnie jak w przypadku “Niewyczerpanego żartu”) albo nie dostaliśmy ich w ogóle.

Problem w tej sytuacji jest dwojaki. Nie dość, że jednym z fundamentalnych elementów opus magnum Wallace’a jest postmodernistyczna polemika z koncepcją przytoczonej Wielkości, to na dodatek ten ponadtysiącstronicowy kolos sam w sobie należy do grona kanonu, który krytykuje. A ponieważ tenże kanon jest dla nas (dzięki serii wydawniczych decyzji podejmowanych od wielu lat) chaotyczną, antychronologiczną plamą, niezwykle trudno nam zrozumieć stawkę, o jaką grał Wallace w momencie publikacji “Infinite Jest”.

Tragizm nieco bardziej abstrakcyjny, można rzec filozoficzno-historyczny (ale wciąż ściśle powiązany z rzeczoną rynkową luką) uwydatnia z kolei koncepcja “Nowej Szczerości”, która patronowała oryginalnemu wydaniu książki w latach dziewięćdziesiątych. Choć termin funkcjonował na obrzeżach zachodniej kultury dużo wcześniej, to właśnie David Foster Wallace spopularyzował go w eseju “E Unibus Pluram: Television and U.S. Fiction” z 1993 roku. Polski czytelnik poznał go natomiast dopiero w 2016 roku, a więc znów za późno, na opak, na odwrót.

Gdzie zatem jest ten kolejny (i prawdopodobnie poważniejszy) zgrzyt?

David Foster Wallace podczas wywiadu u Charliego Rose’a

Otóż polski czytelnik znów występuje tu jako ktoś, kto musi zmagać się z pewnym narracyjnym ubytkiem. Idea “Nowej Szczerości” jest dla wielu rodzimych odbiorców obca. Wynika to z faktu, że większość tekstów, które się do niej odnoszą, (znowu) albo nie trafiła pod lokalne strzechy, albo trafiła tam za późno. Żeby podkreślić wagę problemu, warto byłoby jeszcze pokrótce wyjaśnić czym owa koncepcja w istocie była. Kluczowe będzie natomiast zestawienie jej z dwoma innymi pojęciami: ironii i postironii.

Tak więc tymczasowy, aczkolwiek interesujący twór kulturowy o nazwie “Nowa Szczerość” postulował sprzeciw wobec nasiąkniętej ironią kultury lat dziewięćdziesiątych. Była to próba wymyślenia postmodernizmu na nowo, tzn. jako myśli, która rzeczywiście relatywizuje wielkie uniwersalizmy codzienności, ale nie po to, by brać tę codzienność w nawias. Raczej po to, by tłumaczyć ją z wręcz dziecięcą, naiwną bezpośredniością. Wallace i inni propagatorzy tego konceptu akceptowali kolażowy, nieortodoksyjny charakter nowoczesności. Jednocześnie widzieli w tej chaotycznej antynarracji szansę na realne zbliżenie się do drugiego człowieka.

“Niewyczerpany żart” był więc dziełem promującym nową antyironiczną receptę na przetrwanie nowoczesności. Biorąc pod uwagę ten zamierzchły, filozoficzny kontekst polska edycja “Infinite Jest” całkiem naturalnie deformuje potencjalną recepcję nieironicznego dzieła Wallace’a. W polskiej kulturze (znów dzięki decyzjom bądź braku decyzji wydawniczych) łańcuch amerykańskiego postmodernizmu ironia - Nowa Szczerość - postironia ma dziurawy środek. W naszej świadomości tzw. ponowoczesna literatura z USA dokonała gwałtownego przeskoku od ironii do postironii. Krótki, lecz kluczowy moment antyironiczny został natomiast zepchnięty do niszy, bądź czasem nawet kulturowego niebytu.

Gdzie leży więc problem? Żeby się tego dowiedzieć, musimy odnaleźć różnicę między antyironią i postironią

Audiobookowa wersja jednego z esejów pisarza

Esencję nurt antyironicznego znakomicie oddawała wspomniana “Nowa Szczerość”. Relatywizacja fundamentów rzeczywistości nie powinna bowiem funkcjonować w cudzysłowie, gdyż zabija to potencjalny humanizm procesu. Z kolei postironia działa na trochę innej zasadzie. Postironiści nie tyle negują sens ironii, ile zmieniają jej funkcję. Znakomitym przykładem, który ilustruje odrobinę zagmatwaną koncepcję, jest stand-upowy występ Tima Heideckera.

Motywem przewodnim show amerykańskiego komika są tzw. nieśmieszne żarty. Dowcipy bez puenty, nachalnie wulgarne obserwacje, czasem żenujące, a innym razem po prostu niezbyt subtelne riposty. Jego występ nie jest w żadnym wypadku ironiczny, albowiem autor nawet przez chwilę nie puszcza oka do widza. Nie dystansuje się od niskiej jakości swojego komizmu, nie stawia się w roli błyskotliwego szydercy parodiującego przyziemną rubaszność stand-upowego podgatunku komedii. Nie jest to też występ antyironiczny, nawiązujący do pomysłu “Nowej Szczerości”. Heidecker mimo wszystko celebruje teatralną umowność całego przedsięwzięcia.

Nie ma tu miejsca na przebłyski melancholii wyzierającej zza maski klauna (jak np. u Andy’ego Kaufmana). Dochodząc wreszcie do konkluzji – Heideckerowski performance jest więc postironiczny, czyli wykorzystujący ironię jako narzędzie pracy oraz równocześnie uznający jej nienaturalność, emocjonalną syntetyczność. Ta nieśmieszna śmieszność albo śmieszna nieśmieszność jest dziś głównym budulcem komedii amerykańskiej, czymś, co polski widz zna choćby z seriali takich jak “The Office” czy “BoJack Horseman”. Ten, można powiedzieć, ironiczny stosunek do samej ironii jest czynnikiem definiującym nasze dzisiejsze podejście do tego, co komedia może i powinna robić z zastaną rzeczywistością.

Polski czytelnik (czy też widz) nie zna natomiast antyironii

David Foster Wallace o ironii

Przez to teraźniejsza lektura “Niewyczerpanego żartu” może okazać się dla niego lekturą niepełną. Wydanie tego tytułu tak późno, przy pominięciu publikacji kluczowych tekstów “Nowej Szczerości”, wiąże się z pewnym ryzykiem. Może zajść pomyłka polegająca na wpisaniu książki Wallace’a w popularny trend Heideckerowskiej postironii. W tym wypadku Wallace paradoksalnie jawiłby się jako uniwersalny ironista. Ktoś, kto (tak jak większość współczesnych satyryków) na śmierć wielkich metanarracji odpowiadałby jeszcze większą metanarracją; komentowałby deficyty ironii polemiczną metaironią. W ten sposób powieść Wallace’a traci więc swój oryginalny, analityczno-krytyczny wymiar.

Polskie wydanie “Niewyczerpanego żartu” jest oczywiście przedsięwzięciem niezwykle potrzebnym. To przecież książka, która dla amerykańskiej kultury była dziełem wręcz rewolucyjnym. Natomiast ze względu na trudną historię publikacji Wallace’a (oraz okołowallace’owych tekstów) w Polsce jego arcydzieło być może nigdy nie wybrzmi w stu procentach tak mocno, jak w kontekście amerykańskich realiów lat dziewięćdziesiątych.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here