News will be here
Zdjęcie promujące singiel "Nike" z najnowszej płyty Shygirl, fot. Because Music Ltd.

Albumowy debiut Shygirl jest materiałem nieinteresującym artystycznie, natomiast jednocześnie interesującym kulturowo. "Nymph" zmusza bowiem do zadania sobie kilku istotnych pytań zahaczających o kondycję dzisiejszej muzyki popularnej.

Londyńska raperka, wokalistka i DJ-ka zaistniała na mapie współczesnej muzyki klubowej dzięki kilku krótkim, aczkolwiek brawurowym projektom – singlom oraz EP-kom, które z godnym podziwu uporem powracały do tego samego motywu dekonstrukcji tanecznych dźwięków. Dziełka, takie jak “Cruel practice” czy “Alias” znajdowały zaskakująco spójną syntezę w kolażowym chaosie industrialnej surowości, mrocznego erotyzmu postclubbingowego brzmienia i pulsu brytyjskiego hip-hopu. Przez kilka ostatnich lat Shygirl funkcjonowała jako postać klubowej awangardy, odważna outsiderka rozmontowująca standardową konstrukcję koncepcji o nazwie house i techno.

Tymczasem jej pierwsza pełnoprawna płyta długogrająca jest w istocie przewidywalnym albumem popowym. Owszem, wciąż czerpiącym garściami z pomysłów urodzonych przez eksperymentalną elektronikę, jednak szukającym swojego języka w przystępności tak zwanego alternatywnego r&b (które, jak wiemy, jest alternatywne jedynie z nazwy). Wynik owej stylistycznej wolty jest co najmniej niezadowalający.

Muzyka Shygirl nagle przestała być ryzykowną awangardą

Wideoklip promujący album “Nymph”

Zamiast tego stała się głównonurtowym kompromisem niekonwencjonalności z konwencjonalnością. Warto więc, jak już wspominałem na samym początku, zapytać: dlaczego? Dlaczego artystka eksperymentalna postanawia się upopowić? Dlaczego radykalna dekonstruktorka pragnie od nowa budować konserwatywną myśl clubbingową? Dlaczego nestorka mrocznego posterotyzmu celebruje cielesny banał dzisiejszego hedonizmu? Wreszcie, dlaczego każda sztuka rewolucyjna jest równocześnie kontrrewolucyjna?

Jeśli chodzi o zarzut Gombrowiczowski (upopowienie to w gruncie rzeczy upupienie przez PC Music oraz Charli XCX), to można go zilustrować innym zmyślnym neologizmem – diwomanią. Z Shygirl dzieje się dokładnie to samo, co przydarzyło się np. SOPHIE czy nawet Yves’owi Tumorowi, to znaczy w jej artystyczne ego uderzyły pobudki czysto gwiazdorskie. Będąc autorką nieprzystępnej muzyki eksperymentalnej, ukrywała się w cieniu. Jej sceniczna osobowość nie mogła rozwinąć skrzydeł, gdyż była schowana za mgłą chaotycznych sampli i asymetrycznych melodii.

Brzmienie jej utworów było naturalnie introwertyczne (tak jak brzmienie każdej czysto awangardowej kompozycji), a więc odsuwające na bok jej potencjalnie efektowne “Ja”. Sen o fizycznym i mentalnym egzystowaniu w samym centrum (a nie na marginesie) własnej muzyki mógł się ziścić dopiero po upopowieniu – akcie symptomatycznym dla wspomnianej diwomanii.

Przyjrzyjmy się teraz zwrotowi ku estetycznemu konserwatyzmowi

Jeden z utworów znajdujących się na płycie “Nymph”

W tym przypadku należałoby połączyć kwestie dwóch nawróceń – nawróceniu na schematyczną muzykę taneczną oraz standardowy erotyzm. Obie konwersje wynikają bowiem z tego samego. Są one wyrazem klęski współczesnej kultury, w której awangarda nie tyle nie może zaistnieć, ile nie może przetrwać. Dotychczas Shygirl posługiwała się dwiema głównymi transgresjami, aby zdefiniować swoją sztukę. Po pierwsze, inspirowała się ideą gatunku deconstructed club, to znaczy brała na warsztat elementy tanecznej elektroniki i łamała, wyginała, odkształcała znajome schematy tej stylistyki. Po drugie, wchodziła w polemikę z hip-hopowym utowarowieniem seksu.

Podobnie jak głównonurtowi MCs rapując i śpiewając, uprzedmiotawiała Erosa, lecz nie zatrzymywała się na powierzchownym hedonizmie. Przebijała się przez mur banału cielesnej przyjemności i dochodziła do rejonów przerysowanej groteski. Uprawiała posterotyzm – intensywność konsumpcji ciał stawała się u niej kanibalistycznym horrorem, a mrok ciemnych sypialni z uwodzicielskiego przeobrażał się w niepokojący. Dlaczego więc transgresje Shygirl dokonały żywota przed premierą jej albumu?Prawdopodobnie dlatego, że czekał je los każdego aktu awangardowego – normalizacja.

Wbrew pozorom nie ma w tym wniosku nic zaskakującego. To jedynie wizja, której prawdopodobieństwo z powodzeniem może zmierzyć historia. Antyakademiccy dadaiści i surrealiści w końcu trafili na karty podręczników, wszyscy wielcy rewolucjoniści polityczni znaleźli się w samym środku partyjnego establishmentu, punk przeobraził się w konstrukt estetyczny, a John Cage egzystuje w kulturowej świadomości jako autor muzyki k l a s y c z n e j. Niemal wszystkie działania rewolucyjne ostatecznie przeobrażały się (i nieustannie będą się przeobrażać) w kontrrewolucyjne. Oczywiście trudno stwierdzić, czy z perspektywy czasu dokonania Shygirl zostaną uznane za równie ważne, jak działalność przytoczonych figur, natomiast zasada wydaje się obowiązywać również w tym przypadku.

Artystyczne przekroczenia Shygirl ryzykowały dotarcie do ściany

Wywiad z Shygirl przeprowadzony przez brytyjskiego Vogue’a

Bardzo możliwe, że w pewnym momencie, w ramach obranej przez nią konwencji, nie dało się zburzyć kolejnego muru, gdyż ten poprzedni był po prostu ostatnim. Mogło się okazać, że antyteza stanie się tezą. Niekonwencjonalność, antypopowość, dekonstrukcja – wszystkie te hasła wymierzone w rutynę gatunku, powoli zamieniały się w przewidywalne znaki rozpoznawcze Brytyjki, a więc same przeobrażały się w rutynę. Tak więc zwrotu ku formalnemu i ideologicznemu ustandaryzowaniu nie należy traktować jako ucieczki. Wręcz przeciwnie – jest to raczej rezultat świadomej akceptacji znalezienia się w artystycznym ślepym zaułku.

Ktoś mógłby powiedzieć, że Shygirl została zahipnotyzowana przez wizję komercyjnego sukcesu. Ktoś inny rzekłby, że artystka znudziła się eksperymentowaniem i postanowiła sprawdzić swoje siły w generowaniu ładnych melodii. Obie opinie miałyby w sobie ziarno prawdy, lecz pomijałyby kwestię najistotniejszą. Mianowicie to, że niegdysiejsza przedstawicielka nurtu deconstructed club podświadomie wyczuła czekającą ją klęskę i poddała się tuż przed ogłoszeniem oficjalnej kapitulacji. Czy była to dojrzała artystycznie decyzja? Być może tak, być może nie. Czy wpłynęła negatywnie na jakość jej najnowszego dzieła? Na pewno tak. Czy można więc nazwać Nymph jej triumfem? W pewnym sensie tak i w pewnym sensie nie.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here