Pierwszy triumf wokalistki musiał pociągnąć za sobą konsekwencje. Na następcę rozchwytywanej płyty oczekiwał już cały świat. Presja wszystkich wielkich oczekiwań zrodziła natomiast "Happier Than Ever" – dzieło sparaliżowane strachem przed porażką. W wyniku owej trwogi Billie Eilish postanowiła zagrać kartą dojrzałości. Z okładki nie patrzy już na nas ekscentryczna łobuziara, a zupełnie dorosła kobieta.
Dorosła jest jej mina wyrażająca melancholię co najmniej kilograma kolorowych miesięczników. Dorosłe są też jej łzy ukazujące smutek nocnych spotify'owych playlist. Wystudiowana ekspresja zdjęcia zwiastuje manieryczną zawartość całej płyty. Wyprany z emocji wzrok odzwierciedla beznamiętny ton nowych kompozycji. Pani Eilish proponuje utwory, które hamują, zanim jeszcze zdążą się porządnie rozpędzić. Jej flirt z elektro oraz trapem (definiujący przecież jakość debiutu) jest chłodny niczym białe małżeństwo, a rozrzedzone ballady brzmią jak Taylor Swift wypłakująca ostatki charyzmy w pościel.
Dojrzały wizerunek autorki hitu "Bad Guy" odpowiada dziecięcej definicji dorosłości
Charakteryzuje go przewidywalność, ostrożność, a także nadmierna powaga. Niegdyś amerykańska piosenkarka potrafiła polemizować ze schematami dzisiejszego popu. Gdzieś między wierszami przemycała brawurę i nastoletni brak pokory. Obecnie natomiast Billie całkiem dobrowolnie akceptuje znoszoną etykietę pop-diwy. Zapewne marzy jej się los Madonny, ale na razie podąża raczej tragiczną ścieżką kariery The Weeknd.
Dopełnieniem rozczarowująco trywialnej metamorfozy jest motyw przewodni albumu, czyli boleści gwiazdorskiego żywota. Celebryckim refleksjom Eilish brakuje właściwie wszystkiego. Nie dostrzegają absurdu egzystencji wśród fleszy i nawet nie ocierają się o zdrową autoironię. Wcale nie eksplorują sytuacji głębiej od przeciętnego tabloidu, a na dodatek prowadzą do konkluzji, na które na przykład Drake wpadł dziesięć lat temu.
Nowa, dojrzała Billie Eilish jest po prostu nudna

Artystyczną dorosłość rozumie jako podążanie znajomymi szlakami. Jeszcze niedawno amerykańska wokalistka jedynie dziko romansowała ze współczesnym popem. Dziś dzieli z nim mieszkanie i dożywotni kredyt. Kto by pomyślał, że głos, który tak zapalczywie bronił swej wyjątkowości, błyskawicznie zasili szeregi show-biznesowego chóru.