Oczywiście jego radiowość nie dotyczy sposobu przekazywania treści, a raczej specyficznej wrażliwości definiującej kompozycje. Wrażliwości przywodzącej na myśl generyczność losowych playlist. Loterii dźwięków ozdabiających codzienny rytm supermarketowy, tramwajowy i taksówkowy. Najnowsze dzieło Brytyjki jest absolutną antytezą jej poprzednich dokonań. Futurystyczna woń unosząca się nad "Charli" oraz "Vroom Vroom EP" gdzieś wyparowała.
Popowy akceleracjonizm zastąpił popowy redukcjonizm
Madame XCX postanowiła zredukować swoją dotychczas rozpasaną estetykę (mieszającą dance'ową słodycz z cyberpunkowym pulsem) do absolutnie powierzchownego piosenkopisarstwa. Zupełnie jakby zdała sobie sprawę z tego, że hiperpopowy pęd w końcu zderzył się ze ścianą. Artystka świadoma niemożności dalszego przekraczania estetycznych granic cofnęła się do samego początku. Ponieważ formuła nieustannego karykaturowania popowej tradycji utraciła sens, jedyną logiczną drogą okazała się zupełnie poważna celebracja pustej banalności gatunku.
"Crash" rzeczywiście prezentuje się jak istny muzyczny karambol
Piąta płyta brytyjskiej wokalistki to hiperpopowy wrak, który mógłby równie dobrze być eksponatem w smutnej galerii przedwcześnie zmarłych gatunków. Charakteryzująca każdą sekundę albumu atmosfera kapitulacji przywołuje bowiem wszystkie inne – podobnie trupie – obrazy witch house'u, chillwave'u, vaporwave'u. Wszystkie te mało spektakularne, farsowe śmierci oblicz popowej transgresji udowadniają jedno: miałkość popu akceptuje próby dekonstrukcji, lecz jednocześnie ostatecznie i tak utrzymuje swoją dominację.