Nowy album opiera się na charakterystycznym dla poprzednich krążków Idles, motorycznym rytmie podniesionym do kwadratu. Hipnotyczna, zainspirowana krautrockiem melodyka jest tu zdecydowaną bohaterką pierwszego planu (na trzech poprzednich płytach odgrywała mocną, ale jednak drugoplanową rolę). Uzupełniające ją, monotonne melodeklamacje Joego Talbota kreują brzmienie odtwarzające uderzającą jednostajność codzienności.
"Ultra Mono" czy "Joy as an Act of Resistance" wykorzystywały wspomniane elementy do zupełnie innych celów
Mechaniczna rytmika oraz skandowane wokale miały w sobie coś z chorałów ulicznych manifestacji. Swoją stadionową repetytywnością zachęcały do tłumnego, antysystemowego wrzasku. Czwarty album Brytyjczyków prezentuje natomiast nieco mniej brawurową optykę. Monotonia nowych utworów jest zdecydowanie bardziej przytłaczająca niż chwytliwa.
Na "Crawler" zespół szkicuje obraz trywialności codziennej egzystencji, a nie potencjału marszu po wolność. Premierowe kompozycje przede wszystkim konfrontują się z cotygodniową szaroburością. Nowe piosenki Idles pielęgnują wspomnienia o rewolucji gdzieś w otchłani pamięci. Bieżącą chwilę poświęcają z kolei nudnej walce z teraźniejszością.
Angielskim punkowcom całkowicie przeszła ochota na wymyślanie przebojowych refrenów
Znudziło im się natychmiastowe zadowalanie swoich słuchaczy. Słuchanie "Crawler" nie zapewni zastrzyku adrenaliny, nie zagwarantuje też rollercoastera skrajnych emocji. To projekt wymagający od odbiorcy sporych pokładów cierpliwości. Ciężkie, bagniste kompozycje są do cna antysinglowymi przedsięwzięciami. Funkcjonują jako ścieżka dźwiękowa dla przeciętnych problemów przeciętnych ludzkich istnień, które nie wstydzą się własnej przeciętności. Talbot i spółka chowają dawny romantyczno-rebeliancki etos do kieszeni i zwierzają się tłumom, zamiast je porywać.
Redukcji została poddana też mityczna moc gitarowego brzmienia
Na "Crawler" nie znajdziemy zbyt wielu momentów typowego punkrockowego rzężenia. Płyta posiada sznyt garażowego rocka, ale w jej riffach nie płynie gorąca krew. Określa je raczej chłód poniedziałku spędzonego w porannym tramwaju. To muzyczna betonoza. Ukazuje niezbyt efektowną, ale istotną scenę batalistyczną – przygniatającą rzeczywistość i walczącą z nią jednostkę.
Po przebojowym "Ultra Mono" Idles postanowili nieco zwolnić. Ich najnowsza płyta nie przyciąga przebojowymi melodiami ani nie uwodzi hitowymi refrenami. Brytyjczycy ściągają maskę przerysowanej kontestacji i zakładają nową: przyziemnej refleksji. Trudno jednoznacznie stwierdzić, która jest bardziej przekonująca. Jedno jest jednak pewne – to drugie oblicze perfekcyjnie synchronizuje się z egzystencjalnym doświadczeniem A.D. 2021.