W 2017 roku grupa IDLES wydała album "Brutalism". Kultowy już dziś krążek doczekał się właśnie reedycji. To znakomita okazja, by przypomnieć sobie, dlaczego Brytyjczycy zawojowali światowy rynek swoim specyficznym podejściem do punk-rocka.
Debiutancki album IDLES odbił się szerokim echem w dniu premiery i do dziś pozostaje istotnym punktem historii współczesnego punk-rocka. Brytyjska formacja, która obecnie zapełnia już stadiony i jest na ustach wszystkich miłośników gitarowego grania, wtedy dopiero zaczynała wchodzić na muzyczny parnas i robiła to w zaskakująco brawurowy jak na żółtodziobów sposób.
Przy okazji takich reedycji warto zadać sobie podstawowe pytanie: czy materiał sprzed paru lat wciąż działa na słuchacza tak samo, jak kiedyś?
Odpowiedź jest twierdząca. “Brutalism” nawet w 2022 roku wydaje się jedną z najciekawszych, najbardziej energetycznych i lirycznie transgresyjnych rockowych płyt. To dalej krążek, który jest fascynujący w swojej paradoksalnej naturze brzmieniowej. Z jednej strony minimalistyczny, surowy i oszczędny, bo przecież brzmi, jakby sporo zawdzięczał fascynacjom garażowym graniem sprzed wielu dekad. To na pewno dzieło, które atakuje dźwiękową bezpośredniością, którą punk przeobrażający się przez lata w post-punk gdzieś zagubił.
Z drugiej zaś strony jest to płyta o spektakularnym, potężnym brzmieniu. Oszczędność środków wyrazu w przypadku IDLES wcale nie oznacza tłumienia emocji melodii. Panowie posługują się kilkoma dźwiękami, ale nie tyle się z nimi pieszczą, ile zadają za ich pomocą ciosy. Inny interesujący paradoks mieści się w warstwie tekstowej. IDLES są znani (i słusznie) jako czołowy lewicowo-progresywny zespół XXI wieku.
To grupa zaangażowana po uszy w sprawy społeczno-polityczne
Jednakże, mimo że jest w nich wrażliwość na kwestie klas społecznych oraz pragnienie bronienia praw mniejszościowych odłamów społeczeństwa, to muzycy nie popadają w kaznodziejskie tony. Nie ma w nich cechującej wiele klasycznych punkowych kapel żądzy nawracania świata na jedyne słuszne, równościowe poglądy. Co więcej, w przeciwieństwie do takich ikon muzycznej walki jak np. Rage Against the Machine, IDLES nigdy nawet o krok nie zbliżają się w rejony rewolucjonistycznej utopii.
Ryzyko, jakie towarzyszy każdemu artyście zaangażowanemu, tzn. prawdopodobieństwo zachłyśnięcia się własnymi politycznymi fantazjami, w ogóle tu nie występuje. Owszem autorzy “Brutalizmu” są radykalni w swoim sprzeciwie, natomiast jest też w nich spora dawka zdrowej ironii, która nie pozwala im na snucie niepraktycznych manifestów. Ich rewolucja jest pragmatyczną mikrorewolucją, a nie makrorewolucją niesioną na wyśnionych sztandarach.
Warto też zapytać: jak debiutancki album IDLES wypada na tle reszty ich dokonań?
Trzy albumy później wielu złośliwców twierdzi, że blado. Panuje opinia, że zwłaszcza ostatnie dwa krążki grupy nie dorastają do pięt spektakularnemu debiutowi. Jest w tym trochę prawdy. Podobnie jak w przypadku wspomnianego już Rage Against the Machine, wydaje się, że kolejne dzieła IDLES są już tylko wariacjami na temat pierwotnego, rebelianckiego krzyku, jaki wydali z siebie w 2017 roku.
Natomiast można też na tę kwestię spojrzeć z nieco innej strony. IDLES to zespół, który bardzo szybko dojrzał. Już na debiutanckim albumie wypracował sobie ramy muzyczne i liryczne, wpisujące się w konkretną konwencję. Brytyjczycy mogli więc jedynie dokonywać aktualizacji swojej wizji. Na wielki estetyczny przewrót raczej nie zamierzali i nie zamierzają się porwać z bardzo prostej przyczyny – ich debiutancka formuła jest prawdopodobnie formułą skończoną.