Amerykański duet Matmos zasłynął szeregiem albumów zawierających muzyczną nie-muzykę. Martin Schmidt i Drew Daniel od wielu lat parają się brzmieniami flirtującymi z tak zwanymi nagraniami terenowymi – odgłosami przyrody, symfoniami miejskich ulic, biurowym zgiełkiem. Ich najnowsze dzieło kontynuuje tę specyficzną estetycznie tradycję.
Premierowy materiał projektu Matmos opiera się na próbkach dźwiękowych znalezionych na albumach wydanych przez Folkway Records. To wytwórnia płytowa założona w 1948 roku, która specjalizowała się w kolekcjonowaniu muzyki ludowej i pozornie niemuzycznych melodii codzienności. Płyty, które ukazały się pod tym szyldem, odsłaniały przed słuchaczem dźwiękowe notatki na temat powszedniości. Nietuzinkowe dzieła sztuki audio wypełniały bowiem odgłosy zwierząt, przedmiotów domowego użytku czy codziennie budzącego się do życia miasta.
Nic dziwnego, że samplami wzbogacającymi dyskografię Folkway Records zainteresowali się akurat muzycy z Matmos
Wszak to współcześni eksperci od konstruowania nieoczywistych, polifonicznych (brzmieniowo i kontekstowo) kolaży. Oczywiście warto sobie zdać sprawę z tego, że “Return to Archive” jest wykwitem bardzo niszowej wrażliwości muzycznej. To owoc starań przedstawicieli zdecydowanie awangardowych nurtów elektroniki – nagrań terenowych, muzyki konkretnej, ambientu.
Nie jest to więc tekst kultury, który ma jakąkolwiek szansę na skolonizowanie masowej wyobraźni, a tym samym zbudowanie sobie uniwersalnego, powszechnego znaczenia. Natomiast, jest to jednocześnie tekst kultury, który mimo wszystko trafia w istotny punkt naszej współczesności. Z tej płyty bije podskórna, quasi-socjologiczna diagnoza, obok której mimo wszystko nie można przejść obojętnie.
Najnowsze dzieło Matmos za jednym zamachem dotyka dwóch podstawowych problemów nowoczesności
Po pierwsze, konfrontuje się z egzystencjalną nudą wielkomiejskiego doświadczenia. Po drugie, portretuje teraźniejszą receptę na ów zurbanizowany, hiperglobalistyczny marazm. Przekaz płynący z poszczególnych utworów zdaje się bowiem wybrzmiewać następująco: “żyjemy w konfekcjonowanej rzeczywistości i już dawno zapomnieliśmy o rzeczywistości realnej”. Realnej, czyli niedotkniętej przez cywilizacyjny postęp, prymitywistycznej, naturalnej, pierwotnej.
Co więcej, nie tyle tęsknimy do realnej realnej rzeczywistości, ile do jej własnej, atrakcyjnej kopii – fantazji na jej temat, która paradoksalnie jest równie konfekcjonowana, jak rzeczywistość, od której chcemy uciec. Każdy napotkany wieżowiec wyrasta na smutnym truchle szałasu, każdy supermarket stoi na trupie dziewiczej ziemi, każdy banknot jest splamiony krwią nieżywych ekonomii ludowych.
Jednocześnie wszystkie te mary nawiedzające oblicza produktów dzisiejszego postępu same w sobie są produktami ponowoczesności, funkcjonującymi jako oswajacze – narzędzia podświadomości humanizujące dehumanizacyjną naturę codzienności. Wydaje się więc, że instynktownym panaceum na rzeczony problem mógłby być spektakularny powrót do Natury. Transfer fizyczny i symboliczny z terenu wielkomiejskiego na teren wiejski, regularna kontemplacja piękna zrodzonego z łona Matki Natury, absolutne zatracenie się w ideologii proekologicznego życia.
Kłopot jednak w tym, że takie rozwiązanie wcale nie przynosi ulgi
Wręcz przeciwnie, dostarcza wyłącznie cierpienia, ponieważ perspektywa odcięcia się od technofeudalnej rzeczywistości na rzecz odmalowanej pierwotnymi emocjami arkadii jest w istocie perspektywą urlopową, a nie permanentną. To perspektywa tymczasowego o d p o c z y n k u, a nie nowego życiowego rozdziału. Panowie z Matmos proponują więc kompromis na miarę XXI wieku.
Pozwalają nam mieć ciastko i zjeść ciastko. Pozwalają równocześnie wyjść z Matriksa i pozostać w nim. Tworzą więc sztukę celebrującą niespieszne, medytacyjne piękno świata ukradzionego kontekstowi nowoczesności. Proponują człowiekowi żyjącemu według korporacyjnego zegara kompilację długich utworów, cierpliwie przysłuchujących się dźwiękom, które zazwyczaj giną w bezlitosnym rytmie przeciętnego tygodnia.
Natomiast, umożliwiają owemu człowiekowi współczesnemu jedynie chwilę zapomnienia. Nie pozwalają na zatracenie, które mogłoby się skończyć dla niego kulturową, ekonomiczną i społeczną katastrofą. Przy pomocy esencjonalnie współczesnego środka – ironii, przypominają o tym, że cały ten naturalizm to jedynie zabawa. Stosują więc taktykę samplowania, postmodernistycznego kolażu próbek, po to, by rzeczywistość wykradzioną nawiasowi nowoczesności wprowadzić w równie bezpieczny nawias estetycznej konwencji.
I to wszystko dla naszego komfortu.