News will be here
"Plastic Hearts" od Miley Cyrus to wyjątkowo nudny wyprysk współczesnej retro-nostalgii

W ciągu ostatnich kilku lat o Miley Cyrus można było powiedzieć wszystko. Skrajnymi i nie zawsze trafionymi wyborami Amerykanka nieustannie modyfikowała swój wizerunek. Czasem prezentowała się jako wyrośnięta gwiazda nastoletniego popu, kiedy indziej wkładała kostium raperki, a jeszcze innym razem podawała się za kowbojkę z gitarą. Rozmach stylistycznych wolt nie zawsze jednak szedł w parze z jakością samych kompozycji. Kolejne pozycje w dyskografii zbliżały piosenkarkę do tytułu Królowej Kiczu i Złego Smaku. Pstrokate melodie i natarczywe emploi szybko stały się znakiem rozpoznawczym ex-księżniczki Disneya.

Na pewno jednak nie można było posądzić pani Cyrus o brak wyrazistości

Miley Cyrus w przebojowym singlu w stylu "80s vintage"

Radosna twórczość, znajdująca się na takich płytach jak "Bangerz" czy "Miley Cyrus and Her Dead Petz" (efekcie kooperacji z legendami amerykańskiej awangardy The Flaming Lips), przypominała filmografię Johna Watersa. Mistrz undergroundowego kina całą swą filozofię artystyczną także oparł na gloryfikacji złego smaku. Jak sam stwierdził w autobiograficznej książce "Shock Treatment": "Gdy widownia wymiotowała podczas mojego filmu, uznawałem to za największy komplement". Być może muzyczne dokonania odtwórczyni roli Hanny Montany nie wywoływały aż tak intensywnych reakcji, ale na pewno nie pozostawiały nikogo obojętnym.

Jednakże, teraz gdy Miley znów przeszła transformację, sytuacja zmieniła się diametralnie. Nagrała "Plastic Hearts" – album będący jednocześnie jej największym sukcesem i największą porażką. Stworzyła być może swój najlepszy materiał. Po raz pierwszy udało jej się zadbać o stylistyczną spójność i konsekwentny poziom utworów. Sprofesjonalizowała własną łobuzerską charyzmę, tonując osobisty pociąg do kiczu. Już nie gorszy ani nie irytuje. Ubiera premierowe piosenki w elegancki kostium o wyjątkowo nieinwazyjnych barwach. Niestety, ten spektakularny triumf dojrzałości wcale nie prowadzi jednak do optymistycznej konkluzji. Okazuje się bowiem, że dojrzałość koleżanki Duy Lipy tak naprawdę jest znacznie mniej interesująca niż jej zawadiacka przeszłość.

Symbolem bezpiecznej nudy jest tu specyficzny szyk soft rocka lat 80.

Miley Cyrus w duecie z Billym Idolem

Większości znajomych po fachu artystki ta dekada kojarzy się z rozbrykanym synthpopem, ale córka gwiazdora country ma nieco mniej brawurowe pomysły. Imituje więc najmniej seksowny podgatunek muzyczny tamtej epoki, który przeżywał kryzys wieku średniego już w momencie powstania.

Co więcej, "Plastic Hearts" nie tylko hołduje ikonom przeterminowanej stylistyki, ale wręcz wskrzesza je na naszych oczach. Obok autorskich nostalgicznych symulacji na krążku pojawiają się również duety. Zaproszono śmietankę gatunku: Joan Jett, Stevie Nicks i Billy’ego Idola, którzy odgrywają tu przekonujące role żywych, autotematycznych kopii. Miley w perwersyjny sposób pozwala sobie na podwójną odtwórczość. Nie dość, że prezentuje słuchaczowi nowoczesne kompozycje bezrefleksyjnie udające minioną epokę, to jeszcze zachęca dawne legendy do odtwarzania starych scenariuszy.

Miley Cyrus i Dua Lipa przedstawiają popowy hit na dwa głosy

Nowe oblicze Miley Cyrus ukazuje ewolucję muzycznego pastiszu w XXI wieku. Artystka wciąż z rozkoszą powtarza główne wątki z przeszłości, lecz brakuje jej poczucia humoru. Interpretuje wybraną estetykę bez wyobraźni, zanudzając odbiorcę powściągliwością. Możliwe, że ten album zwiastuje kolejny etap historii popkultury. Przewiduje postmodernizm, który już całkowicie wypstrykał się z erudycyjnych cytatów i masowo kseruje te mniej błyskotliwe.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here