News will be here
Wkraczając w pustkę (Placebo – "Never Let Me Go")

Nowy album brytyjskiej grupy jest dość zaskakujący, choć głównie z jednego powodu. Placebo, zamiast znów szukać zarysu dotychczasowej sylwetki, na "Never Let Me Go" pozwala sobie na prawie godzinną gloryfikację procesu zanikania swojego ciała. Powrót po kreatywnym przestoju to dla artysty sytuacja wyjątkowa. To moment, który konfrontuje go z obrazem spektakularnej destrukcji. Rytm procesu twórczego staje się duchem przeszłości, a teraźniejszość definiuje pobojowisko idei.

Wszelkie sprawiające satysfakcję powtórzenia spoczywają wówczas na cmentarzysku – regularne łowienie inspiracji, nieustanna walka niemocy z mocą, niezatrzymywalny cykl powstawania i kończenia. Ta repetycja, która jest najlepszą przyjaciółką każdego, nawet najbardziej eksperymentalnego, autora odchodzi w zapomnienie. Zastępuje ją osobliwy stan zawieszenia. Dziwaczne uczucie – więzienie, z którego twórca nie musi, lecz chce lub nie chce, lecz musi się wydostać.

Gdy twórca nie musi, lecz chce wyrwać się z tego stanu zamrożenia, najczęściej popełnia dzieło rozczarowujące. Jego długo wyczekiwany projekt jest desperackim zamachem na rządzący nim letarg. To zwykle płyty, filmy czy książki, które napędza głód uwagi widza. Patronuje im nie potrzeba wypowiedzenia się, a potrzeba przypomnienia o sobie odbiorcom. Wszechogarniające pragnienie ponownej akceptacji prowadzi wtedy artystę na manowce. Stara się on przypodobać publiczności i wpada w sidła konwencjonalności.

"It's all good, when I'm not there"

Utwór otwierający album "Never Let Me Go"

Z zupełnie inną historią mamy do czynienia, gdy twórca nie chce, lecz musi uwolnić się z sideł kreatywnej bierności. W tej sytuacji napisanie kolejnej piosenki czy powieści nie jest już kwestią chęci, a konieczności. To okoliczność, która przywodzi na myśl Freudowski popęd śmierci. Artysta jest absolutnie świadomy ryzyka, jakie wiąże się z decyzją o wejściu do tej samej rzeki. Zdaje sobie sprawę z tego, iż ewentualny powrót generuje zdecydowanie więcej przeciw niż za. Nawiedzają go wizje rozczarowanych min fanów oraz krytyków złośliwie zestawiających nowe dzieło z tymi klasycznymi. Jednakże wbrew rozsądnemu osądowi postanawia kolejny raz podjąć rękawicę.

Artystę prowadzi w tej sytuacji jakaś niewytłumaczalna siła, która zmusza go do działania. Takie projekty rodzą się ze skrajności i bywają kontrowersyjne (patrz: "Lulu" Lou Reeda z Metalliką albo "Tilt" Scotta Walkera), ale zawsze pozostają w jakiś sposób nietuzinkowe. Na "Never Let Me Go" słychać interesującą syntezę obu wspomnianych postaw. Ósmy longplay Placebo z jednej strony pulsuje podskórnym niepokojem zmagań z niepowstrzymaną siłą twórczą, a z drugiej zdaje się wciąż tkwić w inercyjnej twierdzy.

Brytyjska formacja oferuje odbiorcom płytę znajdującą zupełnie nieoczywiste rozwiązanie problemu powrotu z artystycznej krainy umarłych. Nie chodzi tu o ucieczkę od apatii, a na spakowaniu jej do plecaka i zabraniu ze sobą. Według Briana Molko i Stefana Olsdala (tak prezentuje się obecnie skład zespołu) nie warto walczyć z pustką – lepiej ją zredefiniować i uznać za nowe źródło inspiracji.

"Don't wanna see myself"

Dynamiczny, prawie punkowy w swej rytmice utwór Placebo

Siermiężny syntezator próbuje przegryźć się przez maszynowy rytm, po czym znika połknięty przez gitarową falę. Powściągliwą melodię na chwilę przerywa eksplozywny refren, który następnie znów chowa się w zakamarkach kompozycyjnej pragmatyczności. Opanowany wokal produkujący emocjonalnie wstrzemięźliwe hasła od czasu do czasu pozwala sobie na wrzynającą się pod paznokcie introspekcję. Oto sekwencje znikania budujące specyficzną narrację albumu. Są dziełem działań twórców całkowicie afirmujących brak. Twórców traktujących znikanie jak kurację ducha i ciała.

Nowe utwory Placebo próbują zrehabilitować nicość. To piosenki będące kontrargumentami wymierzonymi we wszystkie dzieła ostatnich dekad, które demonizowały zjawisko znikania. Te utwory polemizują z literaturą Pokolenia X przedstawiającą niemoralnych hedonistów upajających się egzystencjalnym zastojem. Dyskutują z monotonią kodeinowej pustki ideologów trapu w rodzaju Future’a. Konfrontują się z ironicznym pastiszem popkulturowej otchłani wytwarzanym przez scenę niezależną. Molko i Olsdal posługują się quasi-buddyjską strategią uniwersalnej akceptacji niebytu (Brian Molko zresztą nie ukrywa swojej fascynacji azjatycką filozofią).

"Collapse into never"

Niezwykle chwytliwy kawałek – ponoć zainspirowany dokonaniami The Police

Brytyjczycy piszą piosenki, które co prawda dotykają nieuchronności pustki, ale nie zachłystują się nią. Utwory takie jak "Forever Chemicals" czy "Went Missing" rozsmakowują się w próżni – jej aromacie, strukturze i barwie. "Never Let Me Go" to album, który ani nie próbuje egzorcyzmować nicości teatralną emo-melancholią, ani nie stara się jej wykpiwać dowcipnym zdystansowaniem. To dlatego niemal każda kompozycja ma tu charakter euforyczny, mimo że nurkuje w odmętach braku.

"I went missing for a living"

>
Wywiad z Placebo dla BBC Radio

Tak właśnie brzmi naprawdę dojrzały projekt przypisany do – nieco już przedwczorajszej – kategorii alternatywnego rocka. Okazuje się, że do przełamania teraźniejszej tendencji potrzeba zupełnie niedzisiejszego zespołu z zupełnie niedzisiejszym bagażem doświadczeń. Najnowsze dzieło Placebo proponuje wyjątkowo świeże spojrzenie na fenomen Czarnej Dziury. Wbrew ideom wielu koleżanek i kolegów po fachu, nie mają ambicji murowania jej. Wiedzą, że to syzyfowe, utopijne przedsięwzięcie. Konstruują znacznie efektywniejszą alternatywę. Traktują jej pęknięte oblicze nie jako wyraz chaosu uniwersum, a symbol absolutnego porządku.

"Can't feel at all"

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here