News will be here
Fot. Spotify

Koniec roku oznacza jedno: wysyp podsumowań. Topowe portale przygotowują listy topowych filmów, książek, płyt i seriali. Wszyscy sprawdzimy chociaż część z tych list, ale czy rzeczywiście coś wartościowego z nich wyniesiemy?

Ostatnie dni grudnia zawsze przynoszą prawdziwy wysyp rozmaitych popkulturowych rankingów. Wszystkie portale, blogi i czasopisma, te większe i te mniejsze koniecznie muszą zwieńczyć rok odpowiednim rankingiem. Najwięksi giganci medialni często atakują z wyjątkowo ogromnym rozmachem i zapewniają odbiorcom lekturę nie jednej, a kilku czy nawet kilkunastu topek.

Wszystkie popularne naje mają oczywiście pewien ogólny sens. Pozwalają na przykład przyjrzeć się tytułom, które z jakichś powodów uciekły uwadze komuś, kto cały rok oddawał się masowej konsumpcji kultury masowej. To też jakiś rodzaj estetycznego drogowskazu danego fanpage’a czy magazynu. Opublikowany na stronie głównej efektowny the best of pomaga dziennikarzom skonstruować spójny wizerunek marki, dla której pracują. Umożliwia proste, punktowe zarysowanie polityki gustu promowanej przez online’owy lub papierowy periodyk.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu pewnej umowności idei corocznych rankingów

Doroczne kulturalne rekapitulacje zazwyczaj przypominają pusty medialny nawyk, a nie realnie opiniotwórczą klamrę stawiającą dwunastomiesięcznej narracji istotną kropkę nad i. Rankingowy szał jawi się jako próba uporządkowania uniwersalnego nieporządku. Wszelkie toplisty są niczym innym jak tylko ćwiczeniami z tkania przyjemnej, eskapistycznej iluzji. Ta iluzja proponuje (zarówno dziennikarzom, jak i czytelnikom) wizję świata, w którym niewygodny, XXI-wieczny kompleks informacyjnej ignorancji po prostu nie istnieje.

Wedle owej imaginacji FOMO to tylko abstrakcyjny łańcuch literek. Streamingowa oferta jest natomiast czymś, co bez problemu udźwignie statystyczna doba statystycznej jednostki ludzkiej. W tym wyidealizowanym uniwersum chaotyczna konstelacja plików audiowizualnych w cudowny sposób nabiera zupełnie harmonijnych kształtów i staje się uchwytna oraz satysfakcjonująco składna. Niepokojąca schizofreniczność współczesnego odbioru kultury nagle przeistacza się w doświadczenie absolutnego ładu, które można przelać na papier za pomocą pięknie wyjustowanych cyferek, kropek, gwiazdek i myślników.

Dominacja listozy jest też objawem trawiącej dzisiejszą popkulturę choroby sportowej

Sztukę coraz częściej zaczynamy traktować jak dyscyplinę olimpijską. Artykuły, które czytamy i audycje, których słuchamy, dokładają wszelkich starań, by odbiorcy wyobrażali sobie artystów jako uczestników wielkiego wyścigu. Obecnie opinie fanów oraz tzw. e k s p e r t ó w na temat tekstów kultury wręcz muszą wpisywać się w kontekst trofealny. Ocena filmu nagminnie nawiązuje do jego szans Oscarowych, recenzja płyty odnosi się do gospodarki kliknięć i subskrypcji, a wartość serialu jest mierzalna poprzez jego viralowość.

Nic więc dziwnego, że końcoworoczne łamy czołowych portali okołokulturalnych wyglądają jak karty z wynikami zawodów, a nie strony z refleksyjną publicystyką. Z czarnej dziury konkludujących statystyk, porównań i zestawień wyziera karykaturalna kultura odzwierciedlona suchym, Excelowym równaniem. W całej tej obsesji ostatecznej klasyfikacji możemy dostrzec największy lęk człowieka współczesnego.

Mianowicie, jego strach przed nonsensem idei czasu

Szaleństwo rankingów jest zupełnie naturalną reakcją na niewytłumaczalną koncepcję, która egzystuje w naszym świecie niczym dziwacznie znajomy nieznajomy. Ktoś, kogo działania jesteśmy w stanie powierzchownie opisać, lecz nie potrafimy określić mechaniki owych działań – nie rozumiemy związanych z nimi przyczyn i skutków, a także nie mamy pojęcia, kim tak naprawdę jest osoba za nie odpowiedzialna.

Chęć złapania efemeryczności upływających sekund realizuje się właśnie poprzez koncept toplisty. Złudna możliwość konkretnego zsumowania rocznych kulturalnych doświadczeń poprawia nam wszystkim humor, gdyż zezwala na marzenie o poznaniu najbardziej obcego pierwiastka naszego życia. Zamiast konkluzji (która przecież nigdy nie ma prawa zaistnieć w chaosie współczesności) chciałbym zaproponować prosty eksperyment myślowy.

Wyobraźcie sobie popkulturalny rok, z którego ktoś usunął grudzień. Następujący po zeszłorocznym listopadzie, noworoczny styczeń rozpoczyna się bez bagażu międzyświątecznych, listowych puent. Odczuwacie bolesny brak czy może pustkę, która wywołuję ulgę? A może jedno i drugie?

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here