News will be here
Jedno z tysiąca unikalnych zdjęć serii "The Currency" Damiena Hirsta, fot. HENI

Gdybym chciał pokusić się o uszczypliwość, powiedziałbym, że Damien Hirst jest w trakcie najbardziej pracowitego miesiąca w swoim życiu. Ale nie w tym rzecz – to, co Hirst robi, uważam bowiem za jeden z oryginalniejszych pomysłów, jakimi w ostatnich latach świat sztuki próbował szokować.

Prawdopodobnie nie było wam dane poczuć zapachu popielonych przez Hirsta prac z serii “The Currency”, lecz zapewne w ostatnich dniach doleciała do was ta informacja. “Damien Hirst pali tysiące swoich dzieł” – grzmią od tygodnia nagłówki, przywołując opisy niknących w ogniu prac, jak gdyby ten miał moc ponownie popalić Londyn, a unoszący się w powietrzu dym wdzierał się do ust i nozdrzy przechodniów. Ale Brytyjczyk robi coś więcej. To nie pusty happening, akt protestu czy nagły zryw wewnętrznego rebelianta drzemiącego w ciele pięćdziesięciosiedmioletniego awangardysty. To coś więcej niż sztuka współczesna – to manifest sztuki naszych czasów.

AKT I. Hirst wraca do korzeni

Damien Hirst, 8483. May I stay like this?, 2021, Prudence Cuming Associates Ltd, Damien Hirst and Science Ltd, DACS 2022
Damien Hirst – “8483. May I stay like this?”, fot. Prudence Cuming Associates Ltd/DACS 2022

Smaczków w tej historii nie brakuje, a rozpiętość czasowa i wielowątkowość prowadzą nas ku stwierdzeniu, jakoby Damien Hirst pretendował do miana mistrza suspensu. By sprawnie opowiadać o “The Currency”, należy bowiem cofnąć się do roku 2016, kiedy to artysta postanowił wrócić do swoich słynnych kropek. Brytyjczyk nie powielał jednak dzieł z lat dziewięćdziesiątych. Wręcz przeciwnie – nowa kolekcja, licząca w sumie dziesięć tysięcy prac, miała być nieidealnym odbiciem pierwowzoru.

Każdy z nowych obrazów był unikalny. Choć powstało ich dziesięć tysięcy, a motyw jest powtarzalny – nie było dwóch takich samych. Ręcznie wykonane, numerowane, podpisane, opatrzone znakiem wodnym, a nawet hologramem z wizerunkiem autora – a jednak niepozbawione kontrowersji. Ręczne wykonanie nie oznaczało bowiem... ręki Hirsta. Okazało się, że w realizacji projektu pomagał mu cały zespół, zresztą sam zainteresowany przyznał później w wywiadzie dla BBC, że skoro miał taką opcję, to nie widział powodu, by z niej nie skorzystać, zamiast samemu się męczyć.

AKT II. Witajcie w cyfrowym świecie – oto nowa Waluta

Damien Hirst, The Currency, 2021, Prudence Cuming Associates Ltd, Damien Hirst und Science LTD, DACS 2022
Damien Hirst pozujący z pracami z serii “The Currency” (2021), fot. Prudence Cuming Associates Ltd/DACS 2022

Hirst nie jest hochsztaplerem, którego jedynym celem jest rozgłos. Nie chodziło też o łatwy pieniądz, choć akurat na tym etapie zaglądamy do świata cybernetycznej finansjery. Rozgłos osiągnięty przez jego unikalne prace wybrzmiał raz jeszcze w roku 2021. Wtedy to dziesięć tysięcy obrazów z cyklu zasłużyło na miano Waluty – The Currency. Obrazy warte około 10 000 funtów za sztukę doczekały się tokenów NFT, które oczywiście znalazły swoich nabywców.

Biorąc pod uwagę kontrowersje, jakie wzbudza ta technologia, ale też wysokie sumy płacone za sztukę współczesną, trudno o mocniejszy komentarz na temat sztuki naszych czasów. To jednak jeszcze nie ten moment – konwersja prac fizycznych do NFT była jedynie zagraniem godnym artysty wiedzącego, co się w świecie sztuki dzieje. Była też przyczynkiem do ponownego wzniecenia wygasającego rozgłosu wokół tej kolekcji. Hirst fizyczne kopie przechowywał, ale i to nie mogło trwać w nieskończoność.

AKT III. “The Currency” dokonuje żywota

Damien Hirst, The Currency, Newport Street Gallery, Prudence Cuming Associates Ltd, Damien Hirst und Science LTD, DACS 2022
Damien Hirst palący obrazy z cyklu “The Currency” w Newport Street Gallery, fot. Prudence Cuming Associates Ltd/DACS 2022

Finał spektaklu miał swój prolog – pozornie niegroźny, choć zaskakujący. W połowie roku artysta skontaktował się bowiem z posiadaczami NFT do jego prac. Zadał im proste pytanie: wolą zachować tokeny NFT czy wymienić je fizyczne kopie obrazów. Czas na decyzję mijał 27 lipca, a wynik tej swoistej ankiety na temat współczesnego świata sztuki był bliski równowagi. Ostatecznie wygrała stara szkoła – pięć tysięcy sto czterdzieści dziewięć osób wybrało fizyczne dzieła. Pozostali – cztery tysiące ośmiuset pięćdziesięciu jeden kolekcjonerów – NFT.

Tymczasem 23 września w londyńskiej Newport Street Gallery otwarta została wystawa “The Currency”, którą oglądać można do 30 października tego roku. Z ewentualnym odwiedzeniem galerii warto się jednak pospieszyć. Im później się do niej wybierzemy, tym mniej zobaczymy. Dosłownie. 11 października Damien Hirst zaczął bowiem spalać swoje prace. Uznał, że dzieło nie może funkcjonować w obu światach – w ogniu lądują zatem kopie miłośników NFT. Oczywiście tokeny tych, którzy wybrali fizyczne obrazy, także unicestwiono – to jednak nie robi TAKIEGO wrażenia.

Prac do spalenia jest jeszcze wiele. Sam proces wrzucania ich do ognia jest natomiast elementem wystawy. Stąd wspomnienie o najbardziej pracowitym miesiącu w życiu Hirsta. Własnoręcznie (choć oczywiście nie wszystkie) pali przecież obrazy, które wykonał w dużej mierze rękami swoich współpracowników. Zresztą to jeszcze nie koniec końców “The Currency”. Wystawa trwa, prace płoną, a na 29 i 30 października zaplanowano finał. Wówczas do ognia powędrują te egzemplarze, których posiadacze... zabukowali sobie termin spalania.

EPILOG. Dziedzictwo “The Currency”

Damien Hirst, Instagram
Zdjęcie z instagramowego profilu Damiena Hirsta, fot. Instagram

Damien Hirst zdaje się niezwykle pogodny, dorzucając kolejne zamalowane arkusze czerpanego papieru do ognia. Trzeba też przyznać, że w ognioodpornym skafandrze nawet mu do twarzy – wygląda jakoś tak futurystycznie. Całość zdaje się zmierzać ku końcowi. Awangardysta ponownie zyskał niezwykły rozgłos, co najśmieszniejsze – dosłownie i w przenośni – odgrzewając swoje prace. Najpierw skandalicznie powracając do korzeni, później konwertując swoje dzieła do NFT, a na koniec niemal rytualnie je paląc.

I tu pojawia się partner tego happening – HENI. Wydawca związany z branżą sztuki przygotował specjalne pożegnanie dla dzieł Hirsta (oczywiście przy jego czynnym udziale). “The Currency” stała się bohaterką serii zdjęć, które w liczbie tysiąca – rzecz jasna unikalnych – odbitek trafią – kto by się spodziewał – na sprzedaż. Niemal biblijny przekaz końca, będącego zarazem początkiem, to jedynie smaczek. O tym, czy za 1 000 dolarów zostaniemy posiadaczami zdjęcia fragmentu należącej do kogoś innego (być może już unicestwionej) pracy, zdecyduje natomiast swoisty konkurs. Posiadacze NFT “The Currency” mają dodatkowe punkty!

Mógłbym się dalej naigrawać, ale właściwie z kogo? Cały żywot “The Currency” uważam za niezwykły spektakl. Nie mam pojęcia, czy jego kolejne akty były przez Hirsta planowane, czy pojawiały się w jego głowie spontanicznie. Nie wiem i chyba nawet nie ma to dla mnie znaczenia. Brytyjczyk swoje zarobił – zresztą zawsze zarabiał. Na świecie nie ma drugiego tak dobrze sytuowanego artysty (aktorów oraz muzyków wyłączmy z tej grupy). Po raz kolejny zapewne zapisał się także w historii. Na koniec wystawił natomiast chłodną recenzję sztuce naszych czasów. Napędzanej chęcią posiadania, tracącej swój fizyczny wymiar na rzecz cyfrowego świata i wreszcie wymagającej rozgłosu, nie refleksji, by dotrzeć do widowni i wybrzmieć.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here