News will be here
Tajemnicze rzeźby na pustyni w Nevadzie, fot. Joshua Vermillion/Instagram

Nevada, poza Las Vegas i Strefą 51, kojarzy się oczywiście z niezwykle charakterystycznymi krajobrazami. Pustynno-stepowy klimat i pasma górskie przecinające najrzadziej zaludniony stan Ameryki oferują wyjątkowe widoki – a gdyby tak na pustyni wystawić dodatkowo dzieła sztuki?

Nie, nie mam na myśli tajemniczego monolitu rodem z “2001: Odysei kosmicznej” Kubricka, który w ostatnich latach elektryzował opinię publiczną. Obelisk pojawiał się i znikał w różnych miejscach świata, dotarł także do Polski. Tym razem mowa jednak o czymś zgoła odmiennym. Nie budzącym niepokój obiekcie, lecz zwiewnych tworach, przypominających wręcz materiał unoszący się na wietrze. Czym w rzeczywistości są te tajemnicze rzeźby na pustyni w Nevadzie?

Rzecz jasna wprawny artysta-rzeźbiarz potrafi nadać obiektowi dynamikę. Wielką, ważącą kilkaset kilogramów rzeźbę przedstawić w taki sposób, jakby unosiła się w powietrzu. Właśnie to nazywamy kunsztem. Z drugiej strony, instalacje artystyczne nieraz korzystają też z dosłownej zwiewności materiałów, to właśnie w ich zmiennej przy najmniejszym podmuchu wiatru formie poszukując piękna.

Sęk w tym, że rzeźby na pustyni w Nevadzie, o których dziś mowa, nie należą do żadnej z tych grup

Tajemnicze rzeźby na pustyni, Joshua Vermillion, MidJourney, Instagram
Fot. Joshua Vermillion/Instagram

Ich autorem jest Joshua Vermillion – profesor architektury w University of Nevada w Las Vegas. Nie jest może najsłynniejszym z amerykańskich wykładowców akademickich, ale bez wątpienia wie, gdzie należy upatrywać przyszłości projektowania. Poruszając się na pograniczu architektury i sztuki, Vermillion od dobrych kilku miesięcy raczy internet swoimi kolejnymi, często dość szalonymi pracami. Od zadziwiająco nierzeczywistych pomysłów zabudowy, po szokujące projekty lateksowych wnętrz, a na zdjęciach przedstawiających zwiewne rzeźby na pustyni kończąc.

Wszystkie te prace mają kilka wspólnych cech. Przez autora traktowane są jako swoiste ćwiczenia projektowe. Szkice, które pomagają rozwijać się koncepcyjnie, prowokując do stawiania trafniejszych pytań, gdy przychodzi do projektowania. Przede wszystkim jednak ich wspólną cechą jest nierzeczywistość. I nie mam na myśli tego, jak szalone są realizacje Vermilliona. Chodzi o to, że w ich tworzeniu wykładowca wykorzystuje sztuczną inteligencję – w tym przypadku MidJourney.

Być może słyszeliście już o tym algorytmie – nie po raz pierwszy w ostatnim czasie jest o nim głośno. Nie tak dawno za wielki skandal uznano przyznanie pierwszej nagrody pracy stworzonej przy jego udziale. Mowa bowiem o sztucznej inteligencji, która generuje obrazy na podstawie wprowadzonych jej w formie słownej wytycznych. Ot, generuje to, o czym autor myśli, a rozmach zależy jedynie od ograniczeń ludzkiej wyobraźni (i czasu poświęconego na dopieszczenie kreacji).

Sztuka XXI wieku

Tajemnicze rzeźby na pustyni, Joshua Vermillion, MidJourney, Instagram
Fot. Joshua Vermillion/Instagram

Sztuka sama w sobie ma niezwykłą moc budzenia emocji – jeśli natomiast dodamy do tego wyjątkowe otoczenie, które potęguje percepcję prac, możemy zaoferować widowni naprawdę zjawiskowe doznania. Wyobraźcie sobie zwiewną, jak gdyby unoszącą się na wietrze strukturę, która przypomina smagany pustynnym podmuchem kawałek materiału. Jego wygląd sugeruje dynamikę, zmienność i lekkość. Jednocześnie sam obiekt może być natomiast statycznym, genialnie wykonanym posągiem.

Pojawia się jednak pytanie, czy dzisiejsi artyści chcę jeszcze tworzyć tak zaskakujące prace, podczas gdy sztuczna inteligencja jest w stanie zrobić je dużo szybciej, jednocześnie docierając do zdecydowanie szerszego grona odbiorców. Oczywiście twórczość Joshuy Vermilliona nie odbiega w tej kwestii od prac generowanych przez tysiące innych osób. No, może profesor ma nieco większą świadomość tego, co tworzy, przez co jest w stanie dopisać do swoich prac głębszą filozofię.

Sęk jednak w tym, że jego prace – powstałe we współpracy z SI – generują inne emocje, niż rzeczywista sztuka. Poruszają na pierwszy rzut oka, po czym prowadzą do złości. Wszak daliśmy się oszukać – i to w sposób skrajnie perfidny, sugerujący, że zachwycamy się kolejnym dowodem wyjątkowości ludzkiego umysłu. W tym przypadku wytworem ludzkich rąk, który zdawał się przeczyć prawom fizyki. Tymczasem to wszystko nawet nie istnieje, a kwestia autorstwa jest mocno dyskusyjna.

Sztuka ma budzić emocje, ale coś mi mówi, że w najbliższym czasie słowa te nabiorą nowego – negatywnego – znaczenia. Czy jednak słusznie? To już kwestia dużo głębszej analizy. Nie jest bowiem tak, że SI sama tworzy te obrazy; ani też, że bez jej pomocy nie udałoby się ich stworzyć. W tym konkretnym przypadku mowa zresztą bardziej o zadaniu projektowym niż sztuce per se.

Nie jest też tak, że żadnej rzeźby na pustyni w Nevadzie nie znajdziemy. Zapewne nie to chodziło po głowie Joshuy Vermilliona, ale na początku września w Garden Valley, na odludziu w połowie drogi między Las Vegas a Ely, otwarto dla turystów teren “City”. Projekt, którego początki sięgają roku 1970, to dzieło Michaela Heizera – prekursora sztuki ziemi. Przypomina futurystyczne miasto, choć inspiracji można się doszukiwać także w starożytnym budownictwie. W rzeczywistości obiekt jest jednak przedstawicielem sztuki współczesnej, a zarazem największą rzeźbą, jaką kiedykolwiek zbudowano.

Michael Heizer, City (1970-2022), Ben Blackwell, Triple Aught Foundation
Michael Heizer – “City” (1970-2022), fot. Ben Blackwell/Triple Aught Foundation
Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here