News will be here
Nie tylko anime. Tak 100 lat temu wyglądały japońskie animacje

Już na wstępie warto zacząć od problematycznej terminologii. Anime nie jest bowiem równe animacji – a przynajmniej nie z perspektywy zachodnich fanów. To w Europie czy Stanach Zjednoczonych spotkamy największych bojowników, pouczających wszystkich wokół, czym anime jest. Ich zdaniem jest to określenie należne jedynie japońskim produkcjom, choć sami Japończycy widzą tę kwestię zupełnie inaczej. Zwrot "animēshon", którego "anime" jest skrótem, ukuto bowiem na bazie angielskiego słowa "animation", mówiąc o ogóle animacji. Wbrew temu, co sugerują nadgorliwi fani, mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni określają więc tym terminem wszystkie produkcje animowane. Nie zmienia to jednak faktu, że w zachodnich kręgach kulturowych słowo "anime" przywołuje bardzo konkretne skojarzenia – ale nie zawsze tak było. Stąd mój – z językowego punktu widzenia błędny – tytuł. Dla laika anime to styl, którego nie znajdziecie w dawnych japońskich animacjach (anime właściwe).

Ewolucja anime może zaskakiwać

Spring Comes to Ponsuke, Ikuo Oishi, 1934, National Film Archive of Japan
ポン助の春 ("Spring Comes to Ponsuke", 1934) – reż. Ikuo Oishi, fot. National Film Archive of Japan

Dzisiejsze anime realizowane jest w ramach licznych, różnorodnych gatunków, w zależności od tego, jakiej dotyka tematyki i jaka jest jego grupa docelowa. Wszystkie te produkcje charakteryzują się jednak wyrazistym stylem graficznym oraz typowymi dla japońskich animacji cechami. I choć fani, znawcy czy autorzy bez przeszkód rozpoznają różnice lub nawet kreski konkretnych rysowników, dla laika na pierwszy rzut oka wyglądają one bardzo podobnie. Być może to właśnie stąd zaciekłość fanów, którzy bronią wyjątkowej konsekwencji animatorów z Japonii. Ten styl długo jednak ewoluował, na dobrą sprawę dojrzewając dopiero w latach 80., gdy dzięki ikonom pokroju Hayao Miyazakiego anime stało się integralną częścią japońskiej kultury. Jak jednak przypomina The National Film Archive of Japan, początki wyglądały zupełnie inaczej.

Japońska Filmoteka Narodowa od kilku lat realizuje ciekawy projekt edukacyjny zatytułowany: "Japanese Animated Film Classics". Początki akcji sięgają roku 2017, kiedy to japońska animacja obchodziła setne urodziny – pierwsze klasyczne anime datowane są bowiem na rok 1917. Krótkie, najczęściej nieme produkcje, są więc ratowane za sprawą digitalizacji i udostępniane bezpłatnie w internecie. Instytucja ma na swoim koncie odświeżenie i udostępnienie ponad sześćdziesięciu filmów, które ukazują dzieje anime i różne etapy jego rozwoju. Tym, co zaskakuje najbardziej, jest natomiast różnorodność stylistyczna i tematyczna.

Śladem ojców japońskiej animacji

Noburō Ōfuji, The National Film Archive of Japan

Projekt skupia się na animacjach z pierwszego okresu ich rozwoju – lat 1917-1941. Zobaczymy tam więc różne kreski i techniki, czy to bliższe, czy dalsze tradycyjnej sztuce japońskiej. Nie zabraknie też zaskakujących odkryć, przypominających wyglądem pierwsze animacje amerykańskie. Bez trudu rozpoznamy również nagrania typowo artystyczne i te powstałe na zlecenie władz, w tym produkcje o charakterze propagandowym. Wśród wyselekcjonowanych materiałów znajdziemy dzieła kilku najważniejszych autorów – ojców japońskiej animacji jak Jun'ichi Kōuchi, jego uczeń Noburō Ōfuji czy Kenzō Masaoka. Digitalizacja to oczywiście sposób na ratowanie dziedzictwa, ale przy okazji wiele z produkcji po raz pierwszy otrzymało angielskie napisy. To też pokazuje, jak bardzo Japończycy chcieli pokazać zachodniej publiczności swoje dziedzictwo.

Wszystkie filmy zdigitalizowane w ramach projektu "Japanese Animated Film Classics" można zobaczyć tutaj. Poza funkcjonalną wyszukiwarką anime, pozwalającą na poszukiwanie konkretnych tematyk, technik czy bohaterów, kuratorzy projektu postarali się także o walory edukacyjne. Sporo miejsca poświęcono zarówno opisom poszczególnych filmów, jak i najważniejszym japońskim animatorom pierwszej połowy XX wieku. W przypadku Noburō Ōfujiego zdecydowano się nawet na osobny dział, prezentujący liczne pozostawione przez niego materiały – od elementów, z jakich wykonywał swoje filmy, poprzez liczne artykuły i zdjęcia, a na korespondencji kończąc.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here