Teatr oswojony

Scena przestała być areną transgresji, a stała się miejscem celebracji odrobinę już sfatygowanego rytuału. Współczesne oblicze teatru niemalże całkowicie opiera się na społecznym obrządku. Wyjście na spektakl stało się drobnomieszczańskim manifestem poczucia dobrego smaku. To rozrywka umacniająca elitaryzm niektórych grup społecznych. Rozrywka pozwalająca efektownie porównać się z resztą społeczeństwa – z tymi, którzy nie są miłośnikami Dobrego Filmu, Dobrej Książki i Dobrego Spektaklu. Zwyczaj chadzania do teatru coraz bardziej przypomina akt ściśle symboliczny.

To często jedynie ceremoniał próżności – uroczystość hołdująca zarozumiałości przystrojonej w schludny, wieczorowy uniform

Zwyczajny koncert lub seans filmowy nie mają w sobie choćby grama wytworności doświadczenia teatralnego. Natomiast nawet spektakl posługujący się narracją zorientowaną na masowego widza wciąż nosi order Sztuki Wyższej. O ile wiele dekad temu ten teatralny fetyszyzm wydawał się sensowny (to przecież środowisko teatralne spłodziło wszystkich Sartre’ów i Beckettów tego świata), o tyle teraz jest on jedynie pustym powidokiem niegdysiejszej rangi.

Nie można przecież traktować poważnie gałęzi kultury, która niemalże naturalnie przylepia etykietkę prestiżu występom celebrytów i gwiazd seriali. Nie da się także wciąż wierzyć w ważkość teatru, gdy w role dyrektorów wcielają się nie wizjonerzy zespoleni z jego filozofią, a przeterminowani idole próbujący jedynie spieniężyć prywatną zachciankę. Rytualnym rytmem obarczona jest zaś nie tylko konsumpcja spektakli, ale też ich produkcja.

Dzisiejszy teatr nieustannie gra sam ze sobą w ping-ponga

Funkcjonuje w dwóch, wiecznie zderzających się ze sobą trybach: reinterpretacyjnym i tymczasowym. Miota się między nimi, nie mogąc znaleźć nowego języka. Pierwszy tryb narzuca zwyczaj wiecznej dyskusji z kanonem. Uznaje kolejne adaptacje i redefinicje klasycznych tekstów za projekty konieczne. Pokusa mierzenia się z Wielkimi Tekstami po raz setny nie jest podyktowana artystyczną odwagą, a próżnością. To wyrafinowany konwenans umożliwiający twórcom zachowanie twarzy. Reżyserzy teatralni uparcie składają hołd literackim duchom przeszłości, bo tak po prostu wypada.

Drugi tryb stanowi natomiast pozorną przeciwwagę dla pierwszego. Tymczasowość jest elementem definiującym dokonania młodych, obiecujących twórców teatru. Dobrze rokujący artyści starają się zawojować rynek kulturowej wyobraźni swoim indywidualizmem. Bardzo chcą odnaleźć własny, unikalny głos, najlepiej całkowicie kontrastujący z głosami starszych kolegów i koleżanek. W tym celu zabierają się za publicystykę. Ta jest przecież esencjonalnie teraźniejsza, a więc automatycznie negująca kultywowanie tak zwanego kanonu. Problem jednak w tym, że skupienie się na wydarzeniach bieżących zabija uniwersalność spektaklu. Morduje jego wartość metafizyczną na rzecz wartości felietonowej.

Oba tryby są więc owocami przeźroczystej rytualności współczesnego teatru

Wierność klasycznym dziełom pielęgnuje tradycję, a podejmowanie aktualnych kwestii promuje dynamiczność młodzieńczej kreatywności. Problem jednak w tym, że zarówno konserwatyzm, jak i progresywność są tematycznie jałowe. Przywiązanie do przeszłości jest eleganckim odtwórstwem, a pociąg do tu i teraz przyziemną trywializacją. To filozofie bezrefleksyjnego obyczaju. Nowoczesny teatr jest zaś dzieckiem zwyczaju. To kulturowy byt, który obrósł w piórka prestiżu, natomiast po drodze stracił swoją moc realnego przeobrażania rzeczywistości. Teatr stał się czynnikiem umacniającym klisze codzienności. Nie ma w nim już miejsca na prawdziwą, duchową i intelektualną transformację.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling