News will be here

Gdy w roku 1933 James Hilton opisał Shangri-La, wielu zaczęło zastanawiać się nad realnym odpowiednikiem tej osobliwej krainy. Choć jest ona wytworem fikcji literackiej, w świadomości społecznej utrwaliła się jako mityczny raj Wschodu. Po przeszło osiemdziesięciu latach budowania legendy, nadal są tacy, którzy owe Shangri-La pragną odnaleźć, a za miejsce poszukiwań obierają niewielkie himalajskie królestwo – Bhutan.

Bhutan, czy też Druk Jul, jak brzmi oficjalna nazwa tego kraju, to miejsce fascynujące. Jego surowe piękno wprost urzeka – natura jest tu wartością nadrzędną, a każdy mieszkaniec ma obowiązek jej poszanowania. Odwiedzając to majestatyczne królestwo, trudno oprzeć się wrażeniu, że czas po prostu się w nim zatrzymał. To doskonałe warunki, do stworzenia utopijnej krainy, będącej urzeczywistnieniem „raju na Ziemi”. Problem w tym, że James Hilton umiejscawiał Shangri-La w Tybecie. Trzeba jednak pamiętać, że autor "Zaginionego horyzontu" nigdy tego regionu nie odwiedził – inspirowały go jedynie artykuły z "National Geographic". Idąc tym tropem, można założyć pewną umowność lokalizacji – zwłaszcza, że Bhutan to państwo mocno zżyte z Tybetem. Oba kraje (historycznie) są sąsiadami, a ich historia jest ściśle ze sobą powiązana. Wszelkie współcześnie kultywowane wartości i kultura Bhutanu, mają swoje podłoże w naukach buddyzmu tybetańskiego. Także na gruncie genetyki widać, że największa grupa etniczna w kraju – Ngalop – to potomkowie wędrownych ludów tybetańskich. Co najważniejsze, za twórcę Bhutanu, uznawany jest tybetański lama Ngawang Namgyal, który zjednoczył kraj w roku 1616. Najwyraźniej w kontaktach nie przeszkadzały im nawet Wysokie Himalaje, które są naturalną granicą między obiema krainami. Gdzie zatem powinno się szukać Shangri-La? [caption id="attachment_4371" align="aligncenter" width="1200"]Klasztor Punakha, nieopodal stolicy kraju, fot. Jean-Marie Hullot Klasztor Punakha, nieopodal stolicy kraju, fot. Jean-Marie Hullot[/caption]

Królestwo na "dachu świata"

To właśnie położenie geograficzne sprawiało, że Bhutan był niemal zupełnie odizolowany od świata. Dzięki temu – paradoksalnie – jest dziś krajem wolnym. Co prawda część jego historycznych terytoriów została zawłaszczona przez Brytyjczyków, w trakcie kolonizowania przez nich Półwyspu Indyjskiego, jednak na więcej nie pozwoliło im właśnie ukształtowanie terenu. Z drugiej strony, tylko Himalaje sprawiły, że w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku Bhutan nie podzielił losu Tybetu. Piękno gór spowitych poranną mgłą to dla Bhutańczyków chleb powszedni, jednak w każdym z regionów wygląda to nieco inaczej. Położenie kraju sprawia, że mimo niewielkiej powierzchni, na jego terytorium występują spore różnice geograficzne. Między najniższym (dolina rzeki Manas-cz'u), a najwyższym (szczyt Gangkhar Puensum) jego punktem, jest niemal siedem i pół tysiąca metrów różnicy! Generalnie większość terytorium królestwa jest położona ponad 3'000 metrów nad poziomem morza. Specyficzne ukształtowanie terenu sprawia, że jeszcze większe wrażenie robi architektura Bhutanu. Prawdziwą perełką jest tu zwisający ze skarpy nad doliną Paro klasztor Taktsang. To miejsce szczególne dla Bhutańczyków, gdyż właśnie o nim mówią legendy związane z powstaniem kraju. Nazywany "Tygrysim Gniazdem" klasztor, powstał w roku 1692 i aż trudno uwierzyć, że mógł zostać wzniesiony ludzkimi rękami. Budynek wręcz wisi nad kilkusetmetrową przepaścią! Piękno tego miejsca sprawia, że nie tylko wierzący Bhutańczycy, ale i turyści tłumnie je odwiedzają. [caption id="attachment_4364" align="aligncenter" width="1200"]"Tygrysie Gniazdo", czyli klasztor Taktsang wiszący nad doliną Paro, fot. Douglas J. McLaughlin "Tygrysie Gniazdo", czyli klasztor Taktsang wiszący nad doliną Paro, fot. Douglas J. McLaughlin[/caption] Jednak Bhutan nie na wszystko pozwala odwiedzającym. Każdy musi zwiedzać kraj z odgórnie przydzielonym przewodnikiem. Ze względu na poszanowanie terenów zielonych oraz potencjalne niebezpieczeństwa, każde odwiedziny królestwa przybierają raczej formę wycieczki zorganizowanej. Ponadto, by uszanować lokalne wierzenia, w kraju zakazana została między innymi wspinaczka w górach. Jest to o tyle istotne, że nieopodal granicy bhutańsko-chińskiej znajduje się wspomniany już szczyt – Gangkhar Puensum. Mierzy on 7'570 metrów i jest czterdziestym siódmym wierzchołkiem świata, jednak brak możliwości jego eksploracji sprawił, że obecnie pozostaje najwyższą z niezdobytych jak dotąd gór świata.

W poszukiwaniu Błękitnego Yeti

To co wyróżnia Bhutan na tle reszty świata, to niebywała dbałość o ekologię. Nie używa się tu tworzyw sztucznych, energia czerpana jest głównie z elektrowni wodnych, a emisja CO2 do atmosfery jest niemal zerowa. Pomaga w tym duża ilość zieleni – około 60% kraju to tereny zalesione, w dużej mierze objęte prawami rezerwatu przyrody. W czerwcu zeszłego roku Bhutan został nawet wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa – w ciągu jednej godziny, grupie wolontariuszy udało się zasadzić niemal 50'000 drzew, co przebiło poprzedni rekord aż pięciokrotnie. Z kolei w tym roku, zasadzone zostało kolejne 108'000 drzew – tym razem z okazji narodzin następcy tronu – Jigme Namgyel Wangchuck, który przyszedł na świat w lutym. Dziewicze tereny kraju to idealne miejsce do życia dla wielu gatunków zwierząt i roślin. Można tu spotkać choćby zagrożone wyginięciem pantery śnieżne, a dwa najważniejsze dla Bhutańczyków gatunki zwierząt – żurawie oraz tygrysy – traktowane są z największym szacunkiem. Uznawane za święte, znacząco wpływają na życie ludności. Skrzywdzenie któregoś z nich jest surowo karane, a w momencie gdy zwierzęta upodobają sobie jakieś terytorium, życie w danym miejscu zamiera – nikt nie chce przeszkadzać naturze. [caption id="attachment_4372" align="aligncenter" width="1200"]Dolina Haa na zachodzie kraju, fot. Neelima Vallangi Dolina Haa na zachodzie kraju, fot. Neelima Vallangi[/caption] W trakcie trekkingu wielkim szczęściem jest odnalezienie „błękitnego Yeti”, czyli narodowej rośliny Bhutanu – mekonopsa olbrzymiego. Ten piękny kwiat, na Zachodzie nazywany potocznie niebieskim makiem, jest bardzo trudny w sztucznej hodowli, a naturalnie występuje tylko w rejonie Himalajów. To sprawia, że jego zobaczenie jest dla mieszkańców tego królestwa ważniejsze, niż natknięcie się na prawdziwego Yeti. Z resztą ten ostatni też nie może narzekać: zakaz wspinaczki wysokogórskiej znacznie ułatwia ukrywanie się przed ludźmi.

Szczęście – najważniejszy produkt w kraju

Bhutan nie należy do krajów bogatych materialnie, choć jego otwarcie się na świat sprawiło, że obecnie jest jednym z liderów zrównoważonego rozwoju, próbującym doścignąć inne „Azjatyckie Tygrysy”. Jednak dla jego mieszkańców stan materialny nie ma większego znaczenia. Jak na głęboko uduchowiony lud przystało, są szczęśliwi z tego, że mają naturę na wyciągnięcie ręki, dach nad głową oraz zapas tsampy (prażona mąka jęczmienna), która jest głównym składnikiem diety Bhutańczyków. Właśnie dlatego już w latach siedemdziesiątych poprzedni król, Jigme Singye Wangchuck, zaprzestał dbania o PKB. W jego miejsce zaproponował obliczanie Szczęścia Narodowego Brutto – według tego wskaźnika, 97% obywateli Bhutanu uważa się za szczęśliwych, a SNB przykuwa w ostatnich latach coraz większą uwagę świata. Zapewne każdy malkontent wytknie, że całe to szczęście jest jedynie ukrywaniem biedy, a wysoki współczynnik analfabetyzmu, który świadczy o słabym wykształceniu mieszkańców, ułatwia szczęśliwe życie. W końcu im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, jednak takie podejście do czysta ignorancja. Analfabetyzm, sięgający nawet 40% populacji, jest przypadłością głównie starszych pokoleń, które większą wagę przywiązują do wiedzy przekazywanej w tradycyjny, ustny sposób. Jednak już do edukacji młodych Bhutańczyków przykłada się dużo uwagi. Wielu z nich, po ukończeniu nauki w kraju, jest wysyłanych na studia do Japonii, Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Co więcej, nie mają oni także problemów z dostępem do nowych technologii i powoli doganiają pod tym względem swoich rówieśników. [caption id="attachment_4373" align="aligncenter" width="1200"]Chłopcy ubrani w gho - tradycyjny męski strój Buthańczyków, fot. Keith Mason Chłopcy ubrani w gho - tradycyjny męski strój Buthańczyków, fot. Keith Mason[/caption] Cała idea szczęścia jest tu przede wszystkim wynikiem głębokiej wiary oraz życia według wartości, przyświecających azjatyckim ruchom filozoficznym. W największym uproszczeniu, Bhutańczycy nie myślą o doczesnym stanie posiadania, lecz o życiu w zgodzie z naturą i kierowaniu się prostą zależnością – co dasz, to otrzymasz. Można to oczywiście sprowadzić do popularnego pojęcia karmy, jednak sprawa jest dużo głębsza, a jej nadrzędnym celem jest zachowanie harmonii.

Wejście do "globalnej wioski"

Bhutan otwierał się na świat bardzo powoli. Wszystko zaczęło się w latach siedemdziesiątych i stopniowo postępuje do dziś. Władze wiedzą, że trudno jest zachować odrębność, gdy reszta świata żyje w globalnej wiosce. Geograficzna izolacja przestaje wystarczać, a Bhutan i tak opierał się temu wystarczająco długo. Telewizja zawitała pod strzechy tamtejszych domostw dopiero w latach dziewięćdziesiątych i nadal nie jest ona dobrze rozpowszechniona, znacznie częściej ludzie słuchają radia. Także internet dotarł do kraju z opóźnieniem, jednak stopniowo zdobywa on swoją popularność wśród młodych Bhutańczyków. Zatem technologicznie, choć nadal pozostaje nieco z tyłu, Bhutan zaczyna nadrabiać zaległości. Także infrastruktura jest rozwijana, jednak po raz kolejny władza pokazuje, że kraj wcale nie potrzebuje zewnętrznego wsparcia. I to właśnie jest siłą Królestwa Grzmiącego Smoka – to oni dyktują warunki, zamiast zachłysnąć się zachodnimi wartościami. [caption id="attachment_4374" align="aligncenter" width="1200"]Policjant kierujący ruchem - jeden z niewielu "buntów" w kraju, wywołało wprowadzenie sygnalizacji świetlnej - władze zostały zmuszone, by przywrócić tradycyjny system, fot. Arantxa Cedillo Policjant kierujący ruchem - jeden z niewielu "buntów" w kraju, wywołało wprowadzenie sygnalizacji świetlnej - władze zostały zmuszone, by przywrócić tradycyjny system, fot. Arantxa Cedillo[/caption] Podczas gdy inne państwa regionu próbują przyciągnąć zagranicznych inwestorów tanią siłą roboczą, Bhutan myśli o dalszych przemianach proekologicznych. Gdy inne kraje otwierają się na turystów, Bhutan mocno ogranicza ich napływ. Efekty można zobaczyć gołym okiem – pod wieloma względami kraj przypominał niegdyś Nepal, jednak obecnie jest on jest rajem dla backpackerów przeżywających podróż za jeden uśmiech. Wszystko jest tanie, a kraj niszczeje, bo turystyka nie przynosi oczekiwanych zysków, a tabuny zwiedzających dosłownie go zadeptują. Tymczasem Bhutan stawia sprawę jasno – rocznie granicy nie może przekroczyć więcej, niż sto tysięcy osób. Nie ma mowy o swobodnym podróżowaniu – każdy otrzymuje przewodnika. Ceny także nie są szczególnie przyjazne – kilkaset dolarów za sam przyjazd i kolejne setki, za każdy dzień pobytu skutecznie hamują zapędy wielu marzycieli, ale co najważniejsze z punktu widzenia Bhutanu – zawsze znajdą się jacyś chętni. Te pieniądze wspierają dalszy rozwój kraju, będąc – tuż obok sprzedaży energii elektrycznej do sąsiednich Indii – jednym z głównym przychodów państwa.   Oczywiście sprawne zarządzanie tradycją i kulturą nijak ma się do pozycji w światowej polityce. Niewielu o tym państwie słyszało, o umiejętności wskazania go na mapie nie wspomnę. Warto jednak zainspirować się poczynaniami jego władz, bo niebawem może się okazać, że to nie tylko pstryczek w nos, jaki Zachodowi wymierza mądrość Dalekiego Wschodu, ale lekcja, której nie zdążymy pojąć, nim będzie za późno.
Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here